"Hola, Tomek" - powie Joan Laporta, prezes Barcelony, ściskając mu dłoń. Za moment podejdzie Robert Lewandowski. "No witaj, czekaliśmy na ciebie" - uśmiechnie się do niego najlepszy napastnik świata. Później wspólne zdjęcia, autografy, krótka pogawędka na murawie Camp Nou. Wszystko w kilka minut, nie więcej.
Tak Tomasz Sobania wyobraża sobie spełnienie marzenia z dzieciństwa. Marzenia, które wkrótce może stać się faktem.
- Jestem kibicem Barcelony. Jako dzieciak marzyłem o tym, by grać w tym klubie razem z Ronaldinho. Naprawdę w to wierzyłem, miałem konkretny plan. Ostatecznie piłkarzem nie zostałem. Teraz jednak mam szansę spełnić dziecięce marzenie - rozpoczyna rozmowę z WP SportoweFakty ultramaratończyk z Toszka na Śląsku, który regularnie podejmuje biegowe wyzwania, zawsze z charytatywnym akcentem.
Cała nadzieja w pani konsul
Wyzwanie, które rozpocznie się w sobotę, 3 września, będzie najtrudniejszą sportową próbą w jego życiu. Sobania zamierza przebiec 2500 km - z Gliwic do Barcelony. Przez m.in. Pragę, Monachium i Paryż. Codziennie pokonywać będzie dystans maratoński (42,195 km). I tak przez 60 dni.
ZOBACZ WIDEO: Kto wejdzie w buty Lewego w Bundeslidze? Jego losy trzeba śledzić
To ma być bieg "ze stadionu na stadion", ale na razie plan jest pewny w 50 procentach. Tomek rozpocznie podróż biegową do Katalonii z obiektu Piasta Gliwice (należy do sekcji lekkoatletycznej tego klubu) - w sobotę, o godz. 9.30.
Finał ma nastąpić 4 listopada na Camp Nou, tuż przed meczem FC Barcelona - Almeria (zaplanowanym na weekend 5-6 listopada; nie ma jeszcze oficjalnego terminu). Ma, bo jeszcze nie wszystko jest dopięte na ostatni guzik.
- Mam nadzieję, że będę mógł wbiec na Camp Nou, zrobić "rundkę honorową" i w ten sposób zakończyć całą akcję. Pani konsul generalny w Barcelonie (Karolina Cemka - przyp. red.) zna prezesa klubu Joana Laportę i ma rozmawiać z nim na mój temat. Jest szansa na to, że prezes zgodzi się otworzyć dla mnie stadion na 15 minut i mnie powita. A najlepiej, żeby zrobił to sam Robert Lewandowski - wyraża nadzieję Tomasz Sobania.
Plan awaryjny? "Wyzwanie dla Roberta"
Gdy biegacz organizował kolejną wyprawę, "Lewy" był jeszcze zawodnikiem Bayernu Monachium. - Bieg do Barcelony planowałem od roku. Gdy dowiedziałem się, że Lewandowski może przejść do klubu z Camp Nou, bardzo mu kibicowałem. To było dla mnie najpiękniejsze zaskoczenie w tym roku! - przyznaje.
24-latkowi nie udało się nawiązać kontaktu z napastnikiem Barcelony, ale po cichu liczy na to, że "Lewy" dowie się o jego akcji. Za pośrednictwem pani konsul, mediów albo mediów społecznościowych. Na tych ostatnich oparł plan awaryjny.
- Jeśli nie udałoby się załatwić spotkania z Robertem Lewandowskim drogą oficjalną, to mam plan na akcję w mediach społecznościowych. "Wyzwanie dla Roberta" - żeby się ze mną spotkał, jak przebiegnę 2500 km. Pomysł jest taki, żeby co najmniej 1000 osób w jednej chwili wrzuciło w swojej relacji mój filmik z oznaczeniem Roberta, jego żony Anny oraz Barcelony. Być może siłą tłumu uda się przebić do nich z informacją - uśmiecha się Tomek.
- Jestem marzycielem, ale jednocześnie naprawdę robię wszystko, żeby się udało. Mam optymizm i wiarę w sobie, że wszystko jest możliwe, tylko trzeba znaleźć na to sposób. Mam nadzieję, że w tym roku nie dostanę przykrej lekcji od życia i nie zostanę sprowadzony na ziemię - dodaje.
Papież zadał mu jedno pytanie
Sobania liczy, że uśmiechnie się do niego szczęście podobnie jak przed rokiem. Wówczas przebiegł 1500 km - z Częstochowy do Rzymu, zbierając środki dla Hani, dziewczynki walczącej z nowotworem.
Przed biegiem podkreślał, że chciałby spotkać się z papieżem Franciszkiem. Pewności - podobnie jak teraz z Lewandowskim i Barceloną - nie miał. A jednak się udało!
- Udało mi się załatwić specjalne wejściówki na audiencję generalną w Auli Pawła VI. To było największe wyzwanie. Usiedliśmy w drugim rzędzie. Po audiencji papież podchodził do poszczególnych osób i grup, by porozmawiać. Podszedł także do mnie i mojej ekipy. Powitałem go po hiszpańsku, przedstawiłem moją ekipę, z którą biegłem z Częstochowy do Rzymu i z którą przez ponad miesiąc mieszkałem w kamperze - wspomina.
Wręczył papieżowi list od Hani, dla której biegł (więcej TUTAJ>>), a także jedną z koszulek, w której pokonywał trasę.
- Oczywiście wypraną, pachnącą, żeby nie było - śmieje się Tomek. - Papież przyjął list i koszulkę, podziękował za to, co zrobiłem, zapytał, jak długo biegłem, a potem spojrzał na mnie i stwierdził, że... chyba schudłem. Cała rozmowa trwała może minutę. Dopiero później dotarło do mnie, że spotkałem się z jedną z najbardziej obleganych osób na świecie. Poczułem wielką satysfakcję i szczęście - mówi nam Tomasz Sobania.
Co ciekawe, po pokonaniu 1500 km, waga biegacza - wbrew temu, co podejrzewał papież - praktycznie się nie zmieniła. - Schudłem dosłownie pół kilograma. Faktem jest, że moje ciało przez ten czas się zmieniło, wyglądałem na szczuplejszego, zarysowało się więcej mięśni. Waga była w normie, co dobrze świadczy o moim organizmie. Nie wziąłem na siebie za dużo, organizm dobrze przyzwyczaił się do takiego wysiłku - dodaje.
Podczas zeszłorocznego biegu miał jednak kryzysowy moment. Pojawiły się obawy, czy zdoła dobiec do Rzymu.
- Musiałem przerwać bieg z powodu choroby. Przeziębiłem się. Gość, który przez trzy tygodnie codziennie pokonywał maraton, nagle nie był w stanie przejść 300 metrów. To był dla mnie najtrudniejszy czas i największa próba. Przez trzy dni nie biegałem, czwartego przeszedłem 10 km, piątego 21 km. Szóstego wróciłem już do dystansu maratońskiego, dobiegłem pod Wenecję. Byli już ludzie, którzy mówili, żebym sobie odpuścił i biegł za rok. Odpowiedziałem im, że nie ma takiej opcji. Musiałem nadrobić "stracone" kilometry, w ostatni dzień przebiegłem dwa maratony - mówi nam Sobania.
Biegnie dla młodzieży z Gliwic
Jak już wspomnieliśmy, każdej swojej wyprawie Tomek nadaje wymiar charytatywny. Przed rokiem zbierał pieniądze dla chorej Hani Zając. W 2019 r., gdy biegł z Zakopanego do Gdyni, wspierał zmagającą się z nowotworem piersi Dominikę, zaś w 2018 r. - pokonując w Hiszpanii 300 km do Santiago de Compostela - wspomógł Laurę Zawadę, która urodziła się z dziecięcym porażeniem mózgowym.
W tym roku Sobania - razem z Fundacją Arka Noego - promuje zbiórkę na rzecz klubu dla młodzieży w Gliwicach, który jest prowadzony w okolicy "słynącej" z tego, że używki (włącznie z "najcięższymi") są dostępne na porządku dziennym.
- Klub, który chcę wesprzeć, to świetlica w "trudnej" dzielnicy Gliwic (okolice ulicy Błogosławionego Czesława - przyp. red.). Wraz z moim kolegą z fundacji chcemy stworzyć miejsce, gdzie młodzież będzie miała fajną alternatywę. Zamiast włóczyć się po mieście, będą mogli przyjść do klubu, spotkać się z ludźmi z pasją, którzy będą ich zabierali na treningi, różne wyjazdy, wycieczki. Chcemy ich zarażać pasją życia. W klubie będzie na stałe terapeuta, psycholog - tłumaczy Tomasz Sobania.
Celem jest zebranie 60 tys. złotych. Pieniądze mają zostać przeznaczone m.in. na dokończenie remontu i doposażenie przestrzeni w klubie, długoterminową działalność bieżącą, wynagrodzenia dla terapeutów i psychologów, zajęcia edukacyjne i profilaktyczne oraz na szereg zajęć, wyjazdów i aktywności, które będą atrakcyjne dla młodzieży. Link do zrzutki.
Tomasz Sobania w drogę do Barcelony udaje się z trzyosobowym zespołem. Wynajął kampera, którego poprowadzi Iza. Paweł - fizjoterapeuta - zadba o regenerację biegacza, a Dominik - operator kamery i fotograf - nakręci film dokumentalny o tej niezwykłej wyprawie.
Czytaj także: Z Zakopanego do Gdyni. Tomasz Sobania przebiegł przez całą Polskę, by pomóc chorej Dominice
Czytaj także: Przebiegł 300 km po górach. W tydzień. Gdy Tomasz Sobania osiągnął cel, spotkało go ogromne zaskoczenie