"Nazywam się David Clark i nie tak dawno stałem u bram śmierci" - tymi słowami amerykański sportowiec wita odwiedzających jego stronę internetową. Nie ma w tym cienia przesady. Wystarczy obejrzeć jego zdjęcia sprzed kilkunastu lat. Zmagał się z otyłością, miał zdiagnozowany stan przedcukrzycowy, przepuklinę kręgosłupa, nadciśnienie. Zamiast walczyć z chorobami, rujnował organizm.
Clark wpadł w szpony nałogu. To była wyjątkowo niebezpieczna mieszanka - alkohol plus leki przeciwbólowe. Sięgał po lek o nazwie Vicodin, który stosowany w nadmiarze prowadzi do silnego uzależnienia. Mieszał go z Johnnie Walkerem albo z pieprzówką. A do tego objadał się na potęgę, głównie fast foodami. - Po całym dniu picia zajadałem śmieciowe jedzenie do późna w nocy. Odżywiałem się okropnie - wspominał w jednym z wywiadów. - Może pan dostać udaru w ciągu godziny - powiedział mu kiedyś lekarz.
Amerykanin twierdził, że alkohol i leki pomagały mu wówczas w radzeniu sobie z dużym stresem. Kilkanaście lat temu prowadził sieć sklepów z materacami, miał ich trzynaście. Ich wartość szacowana była na 8 mln dolarów. - Gdybyście mnie wtedy zapytali, odpowiedziałbym: "Pewnie, że piję za dużo, ale to z powodu stresu w pracy" - wspominał. - Założyłem firmę, która odnosiła sukcesy. Miałem domy, samochody. Myślałem, ze te wszystkie rzeczy są najważniejszymi w życiu. A nimi nie były. Prawda jest taka, że byłem nieszczęśliwy. W wieku 34 lat ważyłem 145 kilogramów, byłem uzależniony od fast foodów, leków i alkoholu - dodał.
ZOBACZ WIDEO We Włoszech zapanowała Piątkomania! Przegląd prasy prosto z Mediolanu!
Przez nałogi rozpadło się jego małżeństwo, nie potrafił zadbać o dzieci. Kiedyś przed świętami Bożego Narodzenia był tak pijany, że nie potrafił zapakować im prezentów.
Na szczęście otrzeźwienie przyszło w porę. 5 sierpnia 2005 r. David Clark nie jest w stanie określić, dlaczego akurat tego dnia. Żartuje, że być może był wówczas wyjątkowy układ gwiazd. Gdy się obudził, bolał go każdy mięsień. Wokół czuć było smród wymiocin. W tamten piątek rozpoczął nowe życie. Bez alkoholu (zapisał się na mityngi AA), uzależniających leków, niezdrowej żywności.
Po latach przerwy udał się na siłownię. Pierwszy trening był niezbyt przyjemnym przeżyciem. - Na bieżni mechanicznej próbowałem biec przez 15 sekund, a następnie starać się nie zwymiotować przez minutę. Powtarzałem tę sekwencję kilka razy - mówił. Stopniowo pokonywał coraz dłuższe dystanse. Dołączył do lokalnej grupy biegowej. Tłumaczy, że wtedy znów poczuł się szczęśliwy. - Mimo że wcześniej byłem otoczony ludźmi, czułem się samotny. Nie miałem z nimi żadnych więzi. Dzięki bieganiu stałem się bardziej ludzki - mówił Clark.
Stopniowo pokonywał coraz dłuższe dystanse i tracił na wadze (przeszedł na dietę wegańską). Pierwsze 5 km, potem półmaraton, maraton. Ostatnio przypomniał swoje zdjęcie sprzed lat. "Ten gość myślał, że utknął w miejscu, że jego przeznaczeniem jest bycie grubym, powolnym i chorym. Zaczął biegać" - napisał Amerykanin, który dziś waży nieco ponad 70 kg. Obok zdjęcia zamieścił wyniki z zawodów biegowych.
Pokonanie pierwszej "piątki" zajęło mu 44 minuty. Ale w drugim starcie już tylko 21 minut, a obecnie jego rekord życiowy to 18:20. Debiutancki maraton przebiegł w 4 godziny i 45 minut, teraz może pochwalić się czasem poniżej 3 godzin (2:58). Jego specjalnością stały się biegi ultra (wszystkie biegi na dystansie powyżej 42,195 km - więcej na ten temat przeczytasz TUTAJ).
Clark dwukrotnie ukończył Badwater 135 - bieg na dystansie 135 mil (217 km) w Dolinie Śmierci, który odbywa się w potwornym upale. Przez wielu uznawany jest za najtrudniejszy bieg na świecie. Ma na koncie także m.in. Leadville Trail - stumilowy ultramaraton w Górach Skalistych. Niektóre wyzwania wymyślał sobie sam. Na przykład Quad Boston, czyli… poczwórny maraton bostoński. Pokonał trasę legendarnego biegu czterokrotnie (niespełna 169 km), bez przerwy. Gdy w grudniu ub. roku udzielił wywiadu dla mediów w Hiszpanii, na jego liczniku było już ponad 100 ultramaratonów.
Kilka lat temu David Clark wydał książkę ("Out There: A Story of Ultra Recovery"), w której opisał swoją niesamowitą przemianę. W USA cieszyła się dużym zainteresowaniem, autora komplementował jeden z największych autorytetów w biegach ultra Dean Karnazes. - Przezwyciężył trudności, jakich większość z nas nawet nie potrafi pojąć. Chorobliwie otyły, beznadziejnie uzależniony od leków i alkoholu, nie tylko odmienił swoje życie, ale poszedł dalej i ukończył najcięższy bieg na świecie - 135-milowy Badwater - opisywał Dean Karnazes, legenda biegów ultra, autor kilku książek.
48-letni Clark prowadzi siłownię w Louisville w Kolorado. Jest także mówcą motywacyjnym. Prowadzi projekt "Superman" skierowany do osób z otyłością, uzależnieniami i innymi problemami. - Chcę pomóc im w zrobieniu czegoś, co uważają za niemożliwe - przebiegnięcie 5 km, ukończenie maratonu, wspięcie się na szczyt w górach - tłumaczył w rozmowie z "Runners World".
W mrocznej przeszłości dręczyły go myśli samobójcze. Wyobrażał sobie, że weźmie garść tabletek i skończy z sobą. Wtedy jednak zaczął zadawać sobie pytania: "A co, jeśli się mylę? A co, jeśli urodziłem się ze zdolnością, by być szczęśliwym, zdrowym i spełnionym?" - Stworzyłem pierwszy dobry dzień. Potem następny. I następny. Oddałem siebie trzeźwości, bieganiu i zdrowemu jedzeniu - podkreślił Clark.
Ultramaratończyk twierdzi, że pokonanie 100 mil czy bieg przez 48 godzin nie są dla niego trudnym wyzwaniem. To najtrudniejsze ma już za sobą. - Najtrudniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłem w życiu, było spędzenie dnia bez alkoholu i bez leków. Kiedyś wydawało mi się to niemożliwe - stwierdził w rozmowie z cadenaser.com.