Przez lata miano biegacza wszech czasów w USA należało do Billa Kocha, medalisty igrzysk olimpijskich z 1976 roku i zdobywcy Pucharu Świata w sezonie 1981/1982. Amerykańcy kibice bardzo długo czekali na kolejne prawdziwe powody do radości -jeśli nie liczyć pojedynczych czołowych lokat Krisa Freemana okaże się, że dostarczyła im ich dopiero Kikkan Randall. Ukoronowaniem dotychczasowej kariery 29-latki było zdobycie małej Kryształowej Kuli za sprint w ostatnim sezonie.
- Gdy zaczynałam karierę cieszyłam się z małych sukcesów - miejsce w czołowej dziesiątce na MŚ juniorów w 2000 i 2001 roku, mistrzostwo kraju w 2004 roku. Bycie najlepszą na świecie wydawało się jednak dalekie - nie ukrywa Randall. - Pomyślałam o tym dopiero w 2006 roku, gdy byłam już w dziesiątce na igrzyskach olimpijskich, a w Pucharze Świata potrafiłam być piąta. Potem wygrałam zawody pucharowe, na mistrzostwach świata w 2009 roku zdobyłam medal. Cały czas budowałam więc swoje wyniki i zrozumiałam, że bycie najlepszą jest możliwe. Mam nadzieję, że nadal będę czynić postępy. Byłoby wspaniale móc w ciągu kilku najbliższych lat powalczyć i zdobyć Puchar Świata. W ostatnim sezonie przekonałam się, że mogę co tydzień biegać na jednakowo wysokim poziomie, i że jestem na właściwej drodze.
W nowym sezonie najważniejszą imprezą dla większości biegaczy będą mistrzostwa świata w Val di Fiemme, za rok przyjdzie z kolei czas na emocje związane z igrzyskami olimpijskimi w Soczi. Randall również marzy o medalach, jednak zdaje sobie sprawę z pewnego elementu loteryjności na wielkich zawodach, którego pozbawiona jest wielomiesięczna walka o Puchar Świata. - Na mistrzostwach czy igrzyskach decyduje jeden dzień, jeden bieg, czasem warunki. Myślę, że zwykle i tak wygrywają najlepiej przygotowani, ale czasami zdarzają się fuksy. Bez wątpienia celuję w medal w Soczi, ale mistrzostwa świata w Oslo nauczyły mnie, że nigdy niczego nie można być pewnym - uważa Randall.