Tegoroczna edycja wieloetapowych zawodów była tak naprawdę rozstrzygnięta już dzień przed końcem, gdy przeszło dwuminutowa przewaga gwarantowała Justynie Kowalczyk zwycięstwo. Therese Johaug robiła co mogła i znacząco zniwelowała stratę na Alpe Cermis, jednak było to niewystarczające. - Zbyt wiele straciłam do Kowalczyk w prologu - analizowała Norweżka po ostatnim etapie. - Zyskała wtedy jeszcze bonifikatę i od razu miała przewagę trzydziestu siedmiu sekund. Być może nieco za słabo wypadłam też w stylu klasycznym - najpierw w Oberhofie i następnie w sobotę w Val di Fiemme. Gdyby za każdy z tych trzech dni odjąć od mojego czasu dziesięć sekund to razem wyszłoby już pół minuty. Wtedy chyba bym mogła powalczyć o coś więcej.
Mimo faktu, że ostatecznie nasza narciarka okazała się lepsza, jej główna rywalka nie była szczególnie zmartwiona. Johaug zdaje sobie sprawę z tego, że i tak było to dla niej dziewięć udanych dni. - Nigdy nie byłam tak blisko pierwszego miejsca. Przez cały Tour de Ski byłam gotowa walczyć. Teraz nie ma już sensu myśleć o tym co było. Cieszę się z tego co udało mi się osiągnąć. Muszę patrzeć na to pozytywnie. Patrzenie wstecz i rozpamiętywanie zawsze sprawi, że zobaczy się tylko to, co nie wyszło - twierdzi Johaug.
Dzięki drugiemu miejscu w Tour de Ski 24-letnia Norweżka awansowała na drugą pozycję także w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.