Krogh jest w wysokiej dyspozycji, ale pech raz po raz odbiera mu szanse na walkę o dobre miejsca. Lista perypetii Norwega jest wyjątkowo długa - na drugim etapie Tour de Ski upadł w trakcie biegu na 30 kilometrów, natomiast na czwartym potknął się tuż po starcie finału sprintu, co również skończyło się wywrotką.
Wszystko przebiła jednak sytuacja z piątego etapu. W środę w biegu na 15 kilometrów stylem klasycznym ze startu wspólnego w Oberstdorfie Krogh zgubił najpierw jedną, a chwilę później także drugą nartę. Posłuszeństwa odmówiły wiązania. Oczywiście Norweg dwukrotnie otrzymał zapasowe deski, ale cała sytuacja kosztowała go masę czasu, przez co dobiegł do mety jako dwudziesty piąty.
- To miał być mój najlepszy etap Tour de Ski. Czułem się świetnie. Wiedziałem, że mogę zająć naprawdę dobre miejsce. Aż ciężko mi powiedzieć co teraz przeżywam. Pozostały mi trzy etapy i choć nie będę już wysoko w klasyfikacji generalnej to chciałbym chociaż dobrze wypaść w którymś z nich - mówił Krogh norweskim mediom z trudem powstrzymując łzy.
Swojemu podopiecznemu na trasie pomagał trener Trond Nystad - to właśnie on dwukrotnie podawał mu nowe narty. - Zawiodły wiązania, które się otwierały. Przypadku zgubienia obydwu nart jeszcze nie miałem. Śnieg na trasie był twardy, do tego nie brakowało stromych zjazdów. Może więc drobinki śniegu dostały się do wiązań, choć ciężko dokładnie powiedzieć co konkretnie tam się stało - powiedział szkoleniowiec.
Justyna Kowalczyk: to bardzo przykre, co dziś się wydarzyło