[tag=3896]
Grzegorz Proksa[/tag] jest utytułowanym pięściarzem, który walczył zarówno w ringu olimpijskim jak zawodowo. Od początku 2024 roku został nowym trenerem seniorów z reprezentacji olimpijskiej Polski w boksie. O pomysłach, dyscyplinie i własnym podejściu do treningu rozmawia z ambasadorem Suzuki, Rafałem Jemielitą.
Rafał Jemielita: Jak zareagowałeś na propozycję, żeby zostać trenerem reprezentacji?
Grzegorz Proksa, były pięściarz, trener reprezentacji olimpijskiej: Najdelikatniej mówiąc, mnie zaskoczyła. Albo wprost: przez głowę najpierw przeleciało mi "chyba zwariowaliście". Nie byłem gotowy na coś takiego, co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, łączy mnie mocna więź z zawodnikami z mojego klubu. Do tego projekty, które realizowałem z telewizją Polsat też były zaawansowane, a wiadomo, że projektów, mówiąc wprost już prowadzących do konkretnych sukcesów na arenie krajowej i z aspiracjami na zwycięstwo także międzynarodowe, z dnia na dzień nie da się zatrzymać. Pozostaje też kwestia relacji osobistych, bo z Wojtkiem Bartnikiem, poprzednim numerem jeden reprezentacji olimpijskiej, nie tylko się dobrze znamy lecz zwyczajnie lubimy. Decyzja wymagała solidnego przemyślenia i spokojnej decyzji. Z drugiej strony takie propozycje nie zdarzają się co dzień i raczej się im nie odmawia.
Kilka dni na zapoznanie się z zawodnikami to bardzo mało czasu.
Mało. Najlepiej byłoby spotkać się z nimi osobiście, porozmawiać. Musiałem z konieczności oprzeć się na nagraniach z walk i gal Suzuki Boxing Night, co na pewno nie jest rozwiązaniem idealnym. Po analizie doszedłem jednak do wniosku, że jeśli znajdzie się miejsce na moje pomysły, spróbujemy.
Czyli zielone światło od prezesa PZB?
Tak. Dostałem zgodę na moje pomysły i zmianę warunków całego przedsięwzięcia. Cieszę się, że zarząd poparł moją propozycję.
Każdy trener ma swoje metody. Czego możemy spodziewać się po Grzegorzu Proksie?
Przewrotnie odpowiem: wdrażam to, co już zadziałało w Legii Warszawa. Monitoring trenera na dzień dobry. Plus nowe elementy, które wymyśliliśmy wspólnie z Fiodorem Łapinem i o których pewnie wkrótce wszyscy usłyszą. Celem jest rozwój, a do tego trzeba sięgnąć po rezerwy treningu, nauczyć mojej dyscypliny pracy.
Ciekawe, co na to zawodnicy?
Jestem bardzo wymagający i to powszechnie wiadomo. Na treningu i na co dzień. Nie będą mieli lekko, ale – bez przesady – nie będę nikogo do niczego zmuszał. Mamy działać wspólnie, a to oznacza także wzajemną akceptację.
Łatwo zauważyć, że na ringu ktoś oszukuje?
Bez najmniejszego problemu. Sam kiedyś byłem zawodnikiem, więc większość sztuczek stosowanych na ringu na mnie zwyczajnie nie działa (śmiech). Nie ma żadnej taryfy ulgowej – od razu zapowiadam.
Będziesz zajmować się tylko seniorami?
Tak, ale przy założeniu, że młodzieży oczywiście bacznie się przyglądamy. Chciałbym, żeby juniorzy się powoli asymilowali i „miękko” wchodzili w życie starszych. To jest ważna bariera psychologiczna. W „Legii” nam się taka operacja udała: z czterech juniorów „zrobiliśmy” finalistów mistrzostw Polski.
Masz za sobą długą i owocną karierę, także na ringu zawodowym. Zakładasz czasem rękawice?
Nie, co chyba powoli zaczyna być widać – trochę nabrałem kilogramów (śmiech). Po oficjalnym zakończeniu kariery nie zamierzam wracać w jakiejkolwiek innej formule walki.
Twój syn też się boksuje. Musiał do takiego powrotu jednak choć trochę namawiać?
Chciałem, żeby syn grał w piłkę, ale on poszedł własną ścieżką. Chowanie rękawic do szuflady na nic się nie przydało. Przyciągnął mnie z powrotem, a który ojciec nie będzie chciał pomóc własnemu synowi? To przecież oczywiste.
Jaki będzie 2024 rok?
Trudny.. Zaczęliśmy od zgrupowania w Zakopanem, a więc zawodnicy mają za sobą pierwszy kontakt i pewnie lekki szok – nowy trener to nowy zasady, inny model pracy. Musimy nabrać do siebie zaufania. Spodobała mi się ich determinacja i chęć do pracy, ale pracy zdecydowanie mam na wiele lat. Sezon 2024 to początek, bo trzeba pracować nad wieloma kwestiami, począwszy od kultury życia, higieny jedzenia czy odpoczynku. To pole do popisu, zdecydowanie. Dlatego też fajnie, że będę mógł przyglądać się również najmłodszym zawodnikom. Oni są najbardziej plastyczni, a więc najłatwiejsi do zmiany i to nie tylko w kwestii techniki czy dyscypliny. Muszę być jednak cierpliwy, bo oprócz regularnych treningów liczy się też dieta i świadomość tego, co dzieje się z organizmem pięściarza. Moi podopieczni mają wiele braków w tym względzie, a przecież trzeba wiedzieć jak się przygotować do treningu i bezpiecznie dla siebie samego go przetrwać. To wiedza, którą będą zdobywać u fizjologa, z właściwą suplementacją włącznie. Pozostaje wciąż kwestia tzw. czynnika ludzkiego, z którym nie da sobie rady nawet trener zaprogramowany ze sztuczną inteligencją. Ludzie mają różne możliwości adaptacji i przełożenia zdobytych informacji na to, jak będą reagować w ringu. Pewne elementy ćwiczy się latami, żeby weszły do rutyny. W czasie walki tętno sięga 180 uderzeń na minutę. Organizm musi umieć nie tylko walczyć z potężnym zmęczeniem, ale też w razie czego obronić przed „bombą” od przeciwnika. Tu musi zadziałać instynkt, a wyrobienie takich odruchów to czas.
Wypada teraz trzymać kciuki.
Medale i puchary też przyjdą. Ale najpierw praca.