Analiza ringu - Szpilka, Cunningham, straszliwy nokaut i cichy bohater

Za nami wspaniały bokserski weekend przepełniony emocjami. Pora więc podsumować to, co działo się na ringach świata. Od Rzeszowa przez Londyn po Nowy Jork. Od Szpilki przez Chisorę do Fury'ego.

Zawodnik weekendu: Steve Cunningham (25-6, 12 KO)
Wybór być może zaskakujący, ale w moich oczach godny zauważenia. Cunningham w walce z Tysonem Furym (21-0, 15 KO) był skreślany przez niemal wszystkich obserwatorów, miał nie sprawiać problemów i łatwo się poddać. Amerykanin został postawiony w roli Dawida, któremu przyszło mierzyć się z Goliatem (niebezpodstawnie używam terminologii biblijnej, bowiem Cunningham mocno identyfikuje się z wiarą chrześcijańską). Po stronie Fury’ego była ogromna siła, 16 cm przewagi we wzroście i blisko 20 kg różnicy wagi. Dzielny "USS" od pierwszego gongu ruszył do ostrego natarcia i potrafił oszukiwać wielkoluda. W drugiej rundzie w powietrzu unosił się zapach sensacji – mikry Steve trafił 24-latka obszernym prawym sierpem i Fury natychmiast padł na matę ringu. Kryzys przetrwał, ale w dalszej części jeszcze kilka razy oberwał.

O wysiłku dumnego filadelfijczyka świadczą karty punktowe. Do momentu zakończenia walki były przeciwnik Tomasza Adamka i Krzysztofa Włodarczyka prowadził (57:55, 57:55, 56:56). W siódmej rundzie straszliwa siła całkiem ruchliwego Fury’ego wzięła górę i Steve zapłacił za moment nieuwagi pierwszą porażką przed czasem.

Hart ducha byłego mistrza świata wagi junior ciężkiej sprawił, że na chwilę waga ciężka ożyła. W sposób być może prymitywny, ale jednak. Kiedyś kapela z Dublinu śpiewała "Nigdy nie pokonasz Irlandczyka" [Fury jest zawodowym mistrzem Irlandii przyp. red.] i biorąc pod uwagę dysproporcje fizyczne, Cunningham chyba faktycznie nie byłby w stanie tego dokonać.

[b]Rozczarowania weekendu:

1. Postawa Tarasa Bidenki (28-6, 12 KO)[/b]
W tym zestawieniu konkurencja była wielka, więc postanowiłem wskazać dwóch  antybohaterów. Zacznijmy od Bidenki. Ukrainiec miał dać Arturowi Szpilce (14-0, 11 KO) sprawdzian, jakiego ten jeszcze nie przechodził. Z dużej chmury nie było   nawet mżawki. Pierwszą rundę Ukrainiec przegrał, był wyraźnie wolniejszy, a polotu w jego poczynaniach było tyle, co w urzędowych pismach. W przerwie 33-latek zaalarmował sędziego o niezdolności do kontynuowania walki. W narożniku pojawił się lekarz, zmroził nogę i stwierdził, że jest OK. Bidenko miał ochotę przekomarzać się z medykiem i zaznaczył, że więcej bić się nie będzie. Z przyjęciem czeku na kilkanaście tysięcy euro problemów nie miał.

2. Postawa Derecka Chisory (16-4, 10 KO).
Wybryki Chisory znają chyba wszyscy. Tak nieszablonowej postaci nie było w wadze ciężkiej od wielu, wielu lat. "Del Boy" mówi to co myśli, robi to na co ma ochotę i w głębokim poważaniu ma opinię środowiska. Wczoraj czarny charakterek boksu wrócił po serii trzech porażek i z góry wiedzieliśmy, że czeka go łatwe zadanie. Hector Alfredo Avila (20-13-1, 13 KO) jest, był i będzie bokserskim słabeuszem, który nawet w rodzinnej Argentynie nie potrafi straszyć. 38-latek przyjechał na Wyspy Brytyjskie z kondycją na kilka rund walki, a przetrwał z Chisorą dziewięć odsłon. Od połowy potyczki nie miał ochoty rywalizować, szukał wymówki do poddania się, ale… Chisora mu jej nie dał.

Darzę Derecka sporą sympatią, ale za wczorajszy koncert należałoby wylać na niego wiadro pomyj. Rozumiem, że nie był dobrze przygotowany (ważył ponad 114 kg), rozumiem, że zlekceważył przeciwnika, ale na litość – Latynosa należało bezwarunkowo skończyć w przeciągu dwóch-trzech rund, wziąć prysznic i wracać do domu na kolację. Chisora pokazał brak szacunku do widzów, ale też do samego siebie. To zwycięstwo było większą porażką niż... porażka ze stale deprecjonowanym przez niego Davidem Hayem.

Nokaut weekendu: Javier Fortuna (22-0, 16 KO)
Bezsprzecznie miano to ląduje w rękach młodziutkiego Fortuny. Były mistrz świata wagi piórkowej w piątek w New Jersey rozgromił w pierwszej rundzie legitymującego się niezłym rekordem (nabitym na przeciętniakach) Miguela Zamudio (25-2-1, 13 KO).

"El Abejon" w ubiegłym roku wyrobił sobie markę ringowego zabijaki i najwyraźniej za wszelką cenę chce podtrzymać to miano. Od początku Fortuna rozbijał bezradnego oponenta, rzucał go na deski, by na koniec skosić go przerażającym lewym sierpowym. Meksykanin z hali w New Jersey został wyprowadzony na noszach i wspomagany tlenem. Nie ma się co dziwić, bo jego głowa przeszła prawdziwy zamach bombowy. Miejmy tylko nadzieję, że ten ładunek nie zostawi na jego zdrowiu trwałego uszczerbku.

Końcowa akcja od 6:00, ale warto prześledzić powtórki od 12:57

Cichy bohater: Łukasz Maciec (18-2-1, 4 KO)
Takie historie lubimy najbardziej. Nie mający za sobą potężnego promotorskiego wsparcia Maciec przyjął propozycję wyjazdowej walki w Finlandii z niepokonanym do soboty Jussim Koivulą (13-1, 3 KO). "Gruby" miał ładnie przegrać, zainkasować wypłatę i z podkulonym ogonem wrócić do ojczyzny. Nic z tych rzeczy. Ambitny i utalentowany lublinianin w Skandynawii miał jeden cel – utrzeć nosa faworytowi. Ucieranie trwało pięć rund i zakończyło się wspaniałym zwycięstwem Polaka przez techniczny nokaut.

Kilka lat temu miałem okazję śledzić treningi Łukasza w rodzimym klubie Paco, później na warszawskiej Legii. Twierdziłem, że ten zawodnik ma w sobie ogień, trzeba go tylko odpowiednio rozpalić. Miejmy nadzieję, że 23-latek nie będzie musiał w przyszłości tak ryzykować, a wymagający rywale będą zjeżdżać na jego teren.

Piotr Jagiełło

Źródło artykułu: