Jak poinformował amerykański dziennikarz Dan Rafael w organizmie Andrzeja Wawrzyka, który 25 lutego miał zawalczyć z Deontayem Wilderem o tytuł mistrza świata wagi ciężkiej, znaleziono środki dopingujące (stanozol). Później wiadomość potwierdziła organizacja promująca galę, na której miało dojść do pojedynku.
Walka została natychmiast odwołana, a dziennikarze i kibice nie zostawiają suchej nitki na polskim pięściarzu. Co ciekawe, kilka dni temu Wawrzyk sam zdradził kibicom, że przedstawiciele WADA (Światowej Organizacji Antydopingowej) byli u niego w domu w celu pobrania próbek.
"Dzwonek do drzwi, otwieram, tam ładna pani mówi, że z Portugalii. Myślałem zgubiła się, pomogę, swoją łamaną angielszczyzną zapraszam do środka. Mówi "Vada", ja mówię "Andrzej", znowu "Vada", myślę "ładne imię", odpowiadam "Andrzej". A jej o moje siusiu i krew chodziło. Tak jej się spodobało u mnie, że rano powtórzyła odwiedziny." - żartował na Facebooku.
Teraz jednak polskiemu pięściarzowi na pewno nie jest do śmiechu. Stracił najprawdopodobniej jedyną szansę w życiu na zdobycie pasa mistrza świata, możliwość zarobienia dużych pieniędzy, a także zostanie zdyskwalifikowany na kilka lat.
ZOBACZ WIDEO Kuriozalna żółta kartka Verrattiego [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]