Izu Ugonoh. Ostatnia nadzieja białych

- Z dzieciństwa najbardziej pamiętam zaciśnięte pięści w kieszeniach. Wiem, że to chore, ale myślałem, że każdy szykuje się do walki - mówi Izu Ugonoh, polski pięściarz wagi ciężkiej.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Izu Ugonoh WP SportoweFakty / Paweł Kuczyński / Izu Ugonoh

Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: Czy Polacy są rasistami?

Izu Ugonoh: Gdyby tylko dlatego, że ma pan białą skórę, czułby się lepszy ode mnie, to byłby pan rasistą.

Pytam ogólnie, o Polaków.

Dużo częściej spotkałem się w Polsce z bezpodstawną agresją, ignorancją i głupotą, w żaden sposób nie podszytą ideologią, nawet durną. Przeszkadzałem komuś, bo się wyróżniałem, a nie dlatego, że biała rasa jest najlepsza. To jak z Żydami. Ktoś ich nie lubi, bo jego tata ich nie lubi i dziadek też, a sam żadnego Żyda nawet nie widział. Nie wiem, czy Polacy są rasistami, wiem za to, że jest duża dyskryminacja.

Czarnoskórych?

W Polsce nie musisz mieć innego koloru skóry, żeby być dyskryminowanym. Wystarczy, że masz inne włosy, albo piegi. A jak już masz tyle pigmentu co ja, to na pewno znajdzie się wiele powodów, żeby ci dokuczyć i uprzykrzyć życie. Nie będę walczył, by to nazywać rasizmem, tak samo jak nie musiałem walczyć o polski paszport. Ja po prostu nigdy nie miałem innego. Proszę się zastanowić - co zmieni w moim życiu to, że ktoś mi powie, że nie mogę być Polakiem? Jestem. To jest mój kraj, tu się urodziłem, tu się wychowałem, tu studiowałem i tu mieszkam. Mogę przejść na merytoryczną rozmowę i tłumaczyć, dlaczego mam prawo uważać się za Polaka, albo mogę przejść do rękoczynów. Tylko po co?

Często pan słyszy, że nie ma pan prawa?

Wracać do Afryki kazano mi bardzo często. Pewnie teraz też można ludzi wyganiać w różne miejsca, ale dla mnie to było po prostu niezrozumiałe hasło. Nie miałem gdzie wracać, bo jestem stąd, z gdańskiej Żabianki. Mój przykład może dać trochę sił dzieciakom o innym kolorze skóry, z mieszanych rodzin, które już na początku swojej drogi w Polsce znajdą się w trudnej sytuacji. Kiedy przyjeżdżasz gdzieś jako dorosły człowiek i doświadczasz rasizmu, myślisz sobie: "Ok, tu mnie nie lubią, bo jestem czarny". Inaczej jest jednak, kiedy dorasta się w takim miejscu i w nim się buduje twoja tożsamość. Taki mały człowiek powinien naturalnie wejść w społeczeństwo. A nie wchodzi.

Jak budowała się pana tożsamość?

Przez bunt.

To znaczy?

Wierszyka o murzynku Bambo chcieli mnie uczyć już w przedszkolu i wtedy właśnie zacząłem się buntować. Nie umiałem za bardzo wytłumaczyć, dlaczego nie będę się tego uczył, ale w środku czułem, że coś było nie tak.

To co było nie tak?

Czułem frustrację. Murzynek Bambo w Afryce mieszka - a ja przecież mieszkam dwa bloki obok. Wierszyk, który w ciepły, dobry sposób miał przedstawiać czarnoskórego człowieka mówi o tym, że chłopiec boi się kąpać, bo się wybieli, a ja się kąpałem codziennie i się nie bałem, bo wiedziałem, że zostanę czarny i nic mi się nie stanie. Mówili, że śnieg widziałem w lodówce, a ja przecież bałwana ze Staszkiem dwa dni temu lepiłem.

Śmieje się pan.

Teraz się śmieję, a wtedy w małej głowie małego dzieciaka nie udało mi się tego posklejać. Czułem, że od samego początku w szkole chcą mnie oszukiwać, to nie był najlepszy start. Obudziło się we mnie "nie" i często głośno zabierało głos.

Otoczenie pana ukształtowało?

Rodzina, szkoła, ulica - wszystko razem. Mama przyjechała z Nigerii do Polski i studiowała prawo. Po polsku. Miała dwójkę dzieci, taty nie było. Uczyła się po nocach, dostawała stypendium i dzięki temu, mieszkając w akademiku, jakoś się utrzymywaliśmy. Jak pomyślę o tym wszystkim, co osiągnęła, jest dla mnie wzorem, jest moim bohaterem.

Przeszkadzałem komuś, bo się wyróżniałem, a nie dlatego, że biała rasa jest najlepsza. To jak z Żydami. Ktoś ich nie lubi, bo jego tata ich nie lubi i dziadek też, a sam żadnego Żyda nawet nie widział


A co osiągnęła?

Wychowała w Polsce piątkę dzieci, w dużej mierze sama. I żadne z nas nie skończyło na ulicy. Imigrantka przyjechała z Nigerii i odnalazła się w nowym kraju, w nowym systemie, znakomicie sobie poradziła. Z całego rodzeństwa zawsze byłem najbardziej problematyczny, ale też wyszedłem na ludzi.

Pana tata był marynarzem.

Tak, ale nie był specjalnie obecny w naszym życiu. Taki detal. Kluczowy dla tej opowieści.

Sporty walki były dla pana naturalnym wyborem?

Chciałem uwolnić się od blokady, bo wcześniej bałem się walczyć o swoje.

Jak to rozumieć?

Moja wiedza na temat tego, co się ze mną działo w dzieciństwie, jest teraz o wiele większa niż jeszcze kilka miesięcy temu. Kiedy pojawia się moment wdrożenia do społeczeństwa, czyli w przypadku dziecka pójście do przedszkola czy szkoły, wiąże się to z dużym napięciem. U mnie z kolei wiązało się to z przekonaniem, że muszę być gotowy na walkę. Taką fizyczną, bijatykę normalną. Nie siedziałem w domu, nie bałem się świata, miałem mnóstwo kolegów, bywałem na różnych gdańskich osiedlach i byłem popularnym chłopakiem, ale gdybym miał panu powiedzieć szczerze, co najbardziej pamiętam z dzieciństwa, to zaciśnięte pięści w kieszeniach.

Przydawały się?

Umiejętność bicia się była wskazana. W drodze do szkoły ciągle wszystko sobie wizualizowałem - co bym zrobił, jakby zaszło mnie pięciu. Tutaj bym się złapał tej rurki, tu się odwrócił, tu kopnął. To była moja codzienność, normalny sposób myślenia. Wiem, że to było chore, powinienem zajmować się czymś innym, rozwijać się jak normalny chłopak, ale musiałem tak funkcjonować. A wie pan, co było najgorsze?

Co?

Sądziłem, że wszyscy myślą tak, jak ja. Że każdy szykuje się na akcję.

Kiedy pan zrozumiał, że to chore?

Pamiętam, jak mając siedemnaście lat, poleciałem do Irlandii. Poszedłem do sklepu, piętnaście minut drogi. Zobaczyłem, że z naprzeciwka idzie na mnie grupa chłopaków, trzech, może czterech. Dla mnie to był od razu sygnał, że może być dym. To było oczywiste. Szedłem na nich normalnie, ale znowu te pięści w kieszeniach były gotowe. Kiedy się mijaliśmy, jeden z tych chłopaków powiedział do mnie: "Cześć stary, co słychać?".

I co było słychać?

Byłem tak zmieszany i zaskoczony, że nie potrafiłem nic odpowiedzieć i poszedłem dalej. Wtedy pomyślałem, że coś jest chyba ze mną nie tak.

Usprawiedliwiał się pan jakoś?

Tak. Bo to nie była moja wina, niczego złego nie zrobiłem. To była reakcja na to, w jakich warunkach dojrzewałem. Wtedy w Irlandii pierwszy raz pomyślałem, że nie musi tak być, że świat może wyglądać inaczej. Spojrzałem na siebie z boku i się zawstydziłem.

Co pan teraz myśli, czytając o niechęci polskiego rządu do przyjmowania imigrantów?

Pamiętam Marsz Niepodległości. Z jednej strony było na nim sporo moich kolegów, ludzi których znam, których lubię i szanuję. Było sporo normalnych Polaków, którzy wyszli na ulice manifestować swoją radość z rocznicy odzyskania niepodległości. Należy to robić, to jest dobre. W każdym kraju świętuje się przy takich okazjach. Z drugiej strony miałem jednak świadomość, że w marszu szli też ludzie, którym bym się nie spodobał tylko dlatego, że jestem czarny, że musiałbym z nimi walczyć słownie, albo doszłoby do fizycznej agresji. Dużo się zmieniło, ale widzę, jakie jest nastawienie do inności. Straszenie imigrantami ma ogromny wpływ na psychikę ludzi, a jak ludzie się boją, to wychodzą z nich najgorsze rzeczy.

Czy Izu Ugonoh zostanie zawodowym mistrzem świata?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×