Narodowa Gala Oskarżeń. Polski boks znów otrzymał wielki cios

PAP / Leszek Szymański / Marcin Najman (z lewej) w trakcie przegranej walki na PGE Narodowym
PAP / Leszek Szymański / Marcin Najman (z lewej) w trakcie przegranej walki na PGE Narodowym

Kurz po Narodowej Gali Boksu opadł na dobre. Po imprezie organizowanej przez Marcina Najmana pozostały nieuregulowane faktury, finansowe straty, festiwal oskarżeń i dyskusje rodem z piaskownicy w mediach społecznościowych.

Narodowa Gala Boksu odbyła się na PGE Narodowym 25 maja tego roku. Miała wielkim być świętem i próbą odbudowy pięściarstwa, które zmaga się w Polsce z dużym kryzysem. Dziś główni aktorzy tego "spektaklu" publicznie obrzucają się oskarżeniami na Twitterze. Powodem są dotąd nieuregulowane płatności.

Zaklinanie rzeczywistości

W założeniu miało to być wielkie święto zawodowego boksu. Organizujący galę Marcin Najman sięgnął po wielkie nazwiska sportu (Artur Szpilka, Mariusz Wach, Izu Ugonoh i Ewa Piątkowska), gwiazdy estrady (Edyta Górnika czy Liroy), słynnego konferansjera Micheala Buffera i symbole narodowe. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna, a jej pudrowanie trwało do samej gali. - Zbliżamy się do 20 tys. sprzedanych biletów. Ale do gali jeszcze tydzień. W tym czasie spodziewamy się największego zainteresowania - twierdził Najman na kilka dni przed imprezą. Na dzień przed ważeniem przekazał jeszcze bardziej "optymistyczne" wiadomości. - Sprzedaliśmy już ponad 20 tysięcy biletów - przekonywał.

Ostatni tydzień był jednak dla organizatora pasmem niepowodzeń. Najpierw odwołano walkę zawieszonego za doping Erica Moliny, niedługo później z udziału w gali zrezygnował jego rywal Mariusz Wach. Na dodatek bram PGE Narodowego nie szturmowali fani. Ale o tym w zakulisowych rozmowach mówiło się już wcześniej. Dobrze poinformowane źródła donosiły, że Najman sprzedał w serwisach internetowych od 3 do 6 tysięcy wejściówek. Dodatkową pulę biletów sprzedali na własną rękę zawodnicy, a część została nieodpłatnie rozdana.

W dniu imprezy dokładna frekwencja nie była znana, ale obecni na gali dziennikarze mieli wrażenie, że stołeczny gigant świeci pustkami. "Chyba nie ma 15 tysięcy widzów, jak zapowiadałeś. Wydaje mi się, że jest od 5 do 7 tysięcy. Ale nawet jeśli jest 15 tysięcy, to uważasz, że jest to porażka czy sukces?" - pytał Najmana w trakcie gali Robert Małolepszy, komentator i ekspert bokserski.

Trybuny podczas Narodowej Gali Boksu (fot. Michał Bugno)
Trybuny podczas Narodowej Gali Boksu (fot. Michał Bugno)

Ostatecznie 25 maja na trybunach PGE Narodowego zasiadło dokładnie 17 894 osoby. Chociaż obiekt nie zapełnił się nawet w 30 procentach, Najman odtrąbił sukces, pisząc o drugiej w historii polskiego boksu frekwencji. Jego słowa dziwiły o tyle, że sam w zakulisowych rozmowach przed galą tłumaczył, że do zbilansowania budżetu imprezy potrzebnych jest 35 tysięcy sprzedanych wejściówek.

Media pisały nie tylko o niskiej jak na PGE Narodowy frekwencji (przypomnijmy, że gala KSW zgromadziła na tym obiekcie ponad 57 tysięcy fanów), ale również słabym poziomie sportowym gali. Wyjątkiem były kapitalne starcia Roberta Talarka z Norbertem Dąbrowskim oraz Ewy Piątkowskiej z Ewą Lindberg, które rozpaliły kibiców do czerwoności. Reszta walk rozczarowała, a gorzką wisienką na niezbyt smacznym torcie był "bój" Najmana z Rihardsem Bigisem. Częstochowianin przegrał w wyniku kontuzji.

ZOBACZ WIDEO Adam Kszczot w nowej roli. Został wydawcą WP SportoweFakty

Nie dziwiły zatem tytuły medialne. Sport.pl pisał o "Narodowej klapie boksu", serwis weszło.com - o "Narodowej Gali Złudzeń", zaś "Przegląd Sportowy" - o "bardzo nieudanej próbie odbudowy prestiżu polskiego boksu". "Od początku Narodową Galę Boksu chciało się podsumować słowami: pomieszanie z poplątaniem" - podkreślał felietonista "PS" Przemysław Osiak.
Tuż po zakończeniu gali w środowisku zaczęło huczeć od plotek o gigantycznej stracie, którą miała przynieść impreza. Według niepotwierdzonych doniesień dziura w budżecie miała wynieść aż półtora miliona złotych! Informacje te potwierdziły się w minionym tygodniu.

Niespłacone faktury i festiwal oskarżeń
 
Wszystko zaczęło się na Twitterze. Andrzej Wasilewski, promotor biorącego udział w gali Szpilki, poinformował, że należności po gali nie zostały rozliczone. Sam miał otrzymać od Najmana tylko 40 z ponad 60 tysięcy złotych. Wywołany do tablicy częstochowianin potwierdził te informacje. Wyjaśnił, że do tej pory nie uregulował 30 procent gaż Szpilki, Ugonoha i właśnie Wasilewskiego, a winą za gigantyczną dziurę w budżecie obarczył głównego partnera telewizyjnego, wobec którego zapowiedział pozew sądowy. Jego zdaniem TVP "nie założyła geoblokady na transmisję w internecie". Najman przekonuje, że 20 tysięcy internautów z zagranicy, którzy jego zdaniem oglądali galę na stronie sport.tvp.pl za darmo, z tego powodu nie wykupili subskrypcji pay-per-view na jego stronie.

Wzajemna połajanka na Twitterze trwa od soboty. Wasilewski domaga się od Najmana wywiązania się z obietnicy i uregulowania niespłaconej faktury. Organizator gali odbija piłeczkę, twierdząc że spłacił część zobowiązań, a dodatkowo promotor otrzymał od niego darmowe bilety na łączną kwotę 40 tysięcy złotych. Jednocześnie Najman zaznacza, że wspomniane bilety nie były przedmiotem umowy z Wasilewskim.

Oskarżeń formułowanych przez Najmana nie komentowali do tej pory przedstawiciele TVP, dlatego skontaktowaliśmy się z Markiem Szkolnikowskim. "To stek bzdur. Nie będę tego nawet komentować" - napisał nam w SMS-ie dyrektor TVP Sport.

Sprawy nie komentują także Szpilka i Ugonoh, którzy wciąż nie otrzymali od Najmana pełnych wypłat z tytułu występu na PGE Narodowym. Z naszych niepotwierdzonych informacji wynika, że termin, do którego Najman zobowiązał się spłacić zaległości, minie z końcem listopada. W przypadku obu pięściarzy zobowiązania Najmana są o wiele wyższe niż te wobec Wasilewskiego.

Wydaje się zatem, że ciężkostrawny serial pod tytułem Narodowa Gala Boksu jeszcze się nie zakończył. Bez względu na jego finał, polski boks poniósł ogromną stratę wizerunkową.

Źródło artykułu: