Arkadiusz Pawłowski: W jakich okolicznościach zainteresowałeś się boksem?
Kamil Młodziński
: - Moja przygoda zaczęła się pod koniec 2002 roku, gdy mój przyjaciel z młodych lat, Adrian, a właściwie jego ojciec Stasiu (wielki fan Mike'a Tyson'a) zaproponował nam pójście na salkę bokserską. Ja miałem co do tego mieszane uczucia, gdyż grałem w klubie piłkarskim Lechia Mysłowice i dobrze mi szło. Nie byłem przekonany do tego pomysłu, ale po namowie Stasia pojechaliśmy do klubu w Jaworznie pod skrzydła wspaniałego śp. Roberta Kopytka i tak bardzo się związałem z trenerem, że zostałem w tej branży do teraz, a piłka poszła w niepamięć.
Czy jest ktoś w świecie boksu kogo uważasz za swojego idola?
- Jasne, myślę, że każdy pięściarz ma kogoś takiego. Bardzo fascynuję się walkami Roy'a Jones'a Juniora z lat '90. Coś wspaniałego, niesamowity pokaz boksu no i oczywiście jest jeszcze Mike Tyson z tego względu, że od dziecka oglądaliśmy jego walki z Adrianem i jego ojcem.
Jakie są twoje ambicje i cele do osiągnięcia w boksie?
- Ambicję są naprawdę bardzo duże, a cele do osiągnięcia - jak największe. Ale do osiągnięcia tego wszystkiego brakuje mi jeszcze dużo ciężkiej pracy na treningach.
Często walczysz poza granicami Polski. Czy na obcym terenie jest trudniej o zwycięstwo?
- Rzecz jasna, że za granicą na "podwórku" przeciwnika jest dużo trudniej, bo nie walczysz z samym przeciwnikiem, ale także z sędziami i przeciwnymi kibicami którzy gwiżdżą na ciebie przy wyjściu do ringu jak i w samej walce. Jest to z pewnością większe wyzwanie, ale ja lubię wyzwania i jak widać dobrze sobie z nimi radzę.
Jak dotąd jesteś niepokonany. W czym tkwi tajemnica twojego sukcesu?
- Z pewnością chodzi o to, że bardzo ciężko pracuję na treningach i słucham tego, co się do mnie mówi, a potem wyciągam z tego odpowiednie wnioski.
Jakie są twoje największe atuty, a nad czym musisz jeszcze popracować?
- Bardzo dużo trenerów jak i zawodników chwali mnie za siłe ciosu z obu rąk. Myślę, że to może zaowocować w przyszłości. A co do poprawy? Na pewno jest tego sporo, jestem młodych zawodnikiem, dopiero 22-letnim, więc zdaję sobie sprawę, że bardzo dużo nauki jak i ciężkiej pracy przede mną.
W twojej walce z Sandorem Fekete został ogłoszony remis. Zaglądając do rekordu 44-latka można dostrzec, iż przegrał on aż 64 walki przy jedynie 4 zwycięstwach i 4 remisach. Co poszło nie tak tamtego wieczoru?
- Wracając do tamtej walki warto wspomnieć o tym, że o pojedynku zostałem poinformowany na 2 dni przed walką! Byłem wtedy w trakcie treningu siłowego i nie było możliwości, żeby mój organizm się w pełni zregenerował w tak krótkim czasie. Niestety byłem wtedy bez grosza na życie i przyjąłem tę walkę... Sama walka wyglądała tak, że dwie pierwsze rundy wygrałem, a dwie następne były bardziej wyrównane, bliżej remisu. Sam Laszlo Veres, były trener Grzegorza Proksy, jak i mój tamtego wieczoru, powiedział, że wygrałem tę walkę dwoma punktami. Ale boksowanie w kraju przeciwnika przeważnie tak się właśnie kończy.
Jakie są twoje marzenia poza ringiem?
- Żyć długo i szczęśliwie (śmiech). Tak naprawdę, to w przyszłości chciałbym otworzyć swoją szkołę boksu, trenować najmłodszych adeptów boksu i cieszyć się piękną dyscypliną jaką jest szermierka na pięści.
Kto byłby twoim wymarzonym przeciwnikiem w ringu?
- Z pewnością ktoś z Top 10 światowego rankingu, ale wiem, że do tego jeszcze daleka droga. Przede mną jeszcze wiele litrów potu do wylania na treningach!
Czy interesujesz się jakimiś innymi sportami poza boksem?
- Generalnie czytam bardzo dużo o sportach wszelakich, ale żebym był miłośnikiem jakiegoś innego sportu, to nie. Jestem oddany całkowicie dla boksu.