3 kwietnia mija 10 lat od śmierci wybitnego polskiego pięściarza, dwukrotnego medalisty igrzysk olimpijskich. Przypominamy niezwykłą historię Aleksego Antkiewicza.
- Antkiewicz rzucił Filipińczyka o liny. Filipińczyk się odbił, wrócił, ale już nie wykazuje kurażu, animuszu do walki. Jest wyraźnie zmęczony. Antkiewicz też nie wygląda na najświeższego, ale ciągle pcha się do przodu - mówił polski sprawozdawca radiowy podczas igrzysk olimpijskich w Londynie, w 1948 roku.
[ad=rectangle]
Ładował w Filipińczyka jak w worek
To była pierwsza walka naszego boksera w turnieju wagi piórkowej. Leona Traniego z Filipin pewnie wypunktował. - Znów ładuje w tego Filipińczyka jak w worek treningowy. Raz, dwa, trzy... Lewy sierp, prawy sierp, lewy sierp, prawy sierp, pięć sierpów i jeszcze na żołądek dwa ciosy! Filipińczyk już wyraźnie traci powietrze, widać, że już zaczyna coraz głębiej oddychać - ekscytował się polski komentator, a wraz z nim kibice w kraju.
W drugiej połowie lat 40-tych Polska powoli podnosiła się po wojennej zawierusze. Na sport brakowało środków, były ważniejsze cele. Legendarny trener boksu Feliks Stamm wspominał, że w kraju były tylko dwa worki i jedna gruszka z prawdziwego zdarzenia. Na igrzyska w Londynie pojechała skromna kadra - 24 osoby. Ciężko im było nawiązać walkę z najlepszymi.
Antkiewicz radził sobie jednak bardzo dobrze. Mówiono o nim "Bombardier z Wybrzeża". Choć na co dzień był człowiekiem bardzo spokojnym, to w ringu zmieniał się w wulkan energii. Przydomek zawdzięczał niezwykle ofensywnemu stylowi walki. - Parł do przodu za wszelką cenę, zadawał mnóstwo ciosów. Dla niego liczyła się tylko ofensywa. Nie dawał rywalowi chwili spokoju. Jaki kibic nie lubi takiego boksu? - pytał retorycznie Jerzy Gebert, znany dziennikarz (m.in. Polskiego Radia Gdańsk), w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
Prawie spóźnił się na walkę
Na londyńskich igrzyskach Antkiewicz w II rundzie nie dał szans Peruwiańczykowi Pedro Garcii Arcili, choć niewiele brakowało, a do tej walki w ogóle by nie przystąpił. Bus, który miał dowieźć sportowców z wioski olimpijskiej na arenę zmagań bokserów, się spóźnił. Stamm i Antkiewicz postanowili dotrzeć do hali na własną rękę - najpierw autobusem, potem metrem. Zdążyli w ostatniej chwili. Nasz pięściarz trzy razy posyłał rywala na deski.
Przełomem było jednak dopiero ćwierćfinałowe zwycięstwo z Bung Nan Su, reprezentantem Korei Południowej. Przed nią zawodnik Milicyjnego Klubu Sportowego Gdynia miał pewne obawy. - Koreańczyk był fighterem. Dzień wcześniej znokautował rywala, który wygrywał z nim przez trzy rundy. Ten nokaut był dla mnie ostrzeżeniem, żeby go nie lekceważyć, a zarazem dopingiem do bardzo ostrożnej i konkretnej walki - wspominał po latach w "Polskim Radiu".
Kolejne zwycięstwo stało się faktem. Antkiewicz znalazł się w czwórce. - Gdy w ćwierćfinale wygrałem z Koreańczykiem, wówczas widziałem, że jest w moich możliwościach medal - dodał Antkiewicz.
W półfinale IO 1948 Polak trafił na klasowego rywala. Ernesto Formenti z Włoch pokonał go na punkty. - Był dla mnie za szybki, a ja miałem trud ciężkich walk za sobą. Brakowało mi szybkości. Formenti był wysokiej klasy technikiem, bardzo szybkim. Obserwował mnie. Nie mogłem z nim nawiązać bezpośredniej walki półdystanstowej - przyznał podopieczny Feliksa Stamma.
Krwawy bój o brąz
W tym miejscu ważna dygresja. Obecnie bokserzy już po awansie do półfinału mają zapewnione miejsce na podium, przyznawane są bowiem dwa brązowe "krążki". Wówczas jednak trzeba było przystąpić do pojedynku o 3. miejsce. Antkiewicz wiedział, że liczy na niego cała Polska.
- Wszystko w tę walkę wkładałem, to była ostatnia konkurencja olimpijska. Na drugi dzień było zamknięcie olimpiady - wyjaśniał. Biało-Czerwoni zaś nie zdobyli wcześniej żadnego medalu. - Wiedziałem, że kiedy wygram, to skromnie, ale ten jeden medal zostanie przywieziony. No i pierwszy medal dla Polski w boksie - mówił.
Bój o brąz z Argentyńczykiem Francisco Nunezem był wyjątkowo ciężki. "Choć obaj kończyli walkę z pokrwawionymi twarzami, to medal zawisł na szyi Polaka. Jedyny zdobyty przez naszych reprezentantów w Londynie i pierwszy w powojennej historii polskiego olimpizmu. - Będzie dobrze, panie Felku - miał powiedzieć Antkiewicz do sekundującego mu Feliksa Stamma. I było dobrze. A na kolejnych igrzyskach jeszcze lepiej" - pisała po latach "Gazeta Wrocławska".
[nextpage]
Cztery lata później Antkiewicz, już po przejściu do wagi lekkiej, kroczył bowiem na ringu w Helsinkach od zwycięstwa do zwycięstwa. Znów zaczął od pokonania reprezentanta Filipin, potem wygrał z Niemcem i Brytyjczykiem, a Rumuna znokautował.
Nie miał za to Antkiewicz szczęścia do Włochów. Bo to właśnie reprezentant Italii, Aureliano Bolognesi, był jego rywalem w walce o złoto. Podobnie jak cztery lata wcześniej w półfinale z Formentim, i tym razem Polak schodził z ringu pokonany. Przegrał niejednogłośnie, 1:2. Werdykt ten wzbudził spore kontrowersje. Wielu ekspertów uważało, że to nasz pięściarz zasłużył na złoto.
Zobacz fragmenty tej walki (Polak w jasnej koszulce)
Aleksy Antkiewicz urodził się w 1923 r. w Katlewie (na Warmii), ale rodzina wkrótce przeprowadziła się do Gdyni. Pierwsze kroki na ringu stawiał na Oksywiu, w klubie Błękitni. Później przeniósł się do WKS Flota, gdzie stoczył kilka walk pokazowych (jako szesnastolatek).
Sparował z amerykańskimi żołnierzami
W czasie wojny Antkiewicza wywieziono na roboty przymusowe do Niemiec, pracował na kolei. Trafił do obozu pracy w Burghausen, który wyzwolili Amerykanie. Z żołnierzami z USA miał okazję sprawdzić się na pięści.
Po zakończeniu wojny wrócił do bokserskich treningów, był zawodnikiem gdyńskich klubów: Gromu, Kotwicy i MKS-u Gdynia (później przemianowanego na Gwardię Gdańsk). Trenował pod okiem Brunona Karnatha. Sukcesy przyszły szybko, podobnie jak powołanie do kadry prowadzonej przez wspomnianego Stamma. Tytuły mistrza Polski zdobywał seryjnie - przez pięć lat z rzędu (1947-1951).
Medal Antkiewicza w Londynie był początkiem wspaniałej ery w polskim boksie. W Helsinkach - obok srebra pięściarza z Gdyni - złoto zdobył Zygmunt Chychła. Rodząca się potęga pokazała siłę na mistrzostwach Europy w 1953 r. w Warszawie. Biało-Czerwoni zdobyli aż 8 medali, w tym pięć złotych (Kukier, Stefaniuk, Kruża, Drogosz, Chychła).
Antkiewiczowi akurat się nie poszczęściło. Przegrał w półfinale z bokserem z ZSRR Władimirem Jengibarjanem. W kontrowersyjnych okolicznościach. - "Weteran" polskiej ekipy pięściarskiej (miał już wtedy 29 lat) wypadł znakomicie i walkę o złoty medal przegrał tylko w oczach sędziów - czytamy na stronie Polskiego Komitetu Olimpijskiego (olimpijski.pl).
W Słupsku wychował następcę
Stoczył 250 walk (227 wygranych, 5 remisów, 18 porażek), w 1955 r. zakończył karierę zawodniczą. Został trenerem bokserów Wybrzeża Gdańsk. Po przejściu na milicyjną emeryturę, przeniósł się - w latach 70-tych - do Słupska. Tam zakotwiczył na długo i wykonał wspaniałą robotę. Czarni Słupsk z mało znanego klubu stali się jedną z krajowych potęg. Dwa razy sięgali po wicemistrzostwo Polski (a w rok po jego odejściu - po mistrzostwo). Władze Słupska nadały Antkiewiczowi w 1999 r. tytuł Honorowego Obywatela Miasta. W 2006 r. jedno ze słupskich rond nazwano jego imieniem.
Najbardziej znanym z wychowanków Antkiewicza był Kazimierz Adach. Bokser Czarnych Słupsk po 32 latach powtórzył sukces swojego trenera i mentora. W 1980 roku w Moskwie sięgnął po brąz na IO. - Kiedy zdobyłem olimpijski medal w Moskwie, Antkiewicz wyściskał mnie jak syna. Ten twardy, zasadniczy człowiek uronił wtedy nawet kilka łez. Musieliśmy ciekawie wyglądać: dwóch płaczących facetów - mówił w "Przeglądzie Sportowym" Adach.
W 2002 roku w Alei Gwiazd w Cetniewie odsłonięta została tablica poświęcona Antkiewiczowi. Legendarny bokser został także odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Odszedł 3 kwietnia 2005 roku, po ciężkiej chorobie (nowotwór węzłów chłonnych).