Roy Jones Jr.: kiedyś legenda, teraz człowiek, który rozmienia się na drobne

Był uważany za boksera numer "1" bez podziału na kategorie wagowe. Teraz 46-latek walczy na podrzędnych galach przeciwko anonimowym rywalom. Tak bardzo kocha ten sport, czy może brakuje mu pieniędzy?

Michał Fabian
Michał Fabian

- Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym - refren hitu "Perfectu" może posłużyć jako motto dla wielkich sportowców. Zdobyć ostatni medal, wywalczyć jeszcze jeden tytuł mistrzowski, w chwale pożegnać się z kibicami, a następnie cieszyć się zasłużoną emeryturą. Nie wszyscy, niestety, potrafią odejść w ten sposób. Przedłużają karierę, odcinają kupony, rozmieniają się na drobne. Jednym z tych, który przegapił "swój" moment, jest 46-letni Roy Jones Jr (62-8, 45 KO).

Dokonał historycznego wyczynu

W latach 90-tych i na przełomie wieków Amerykanin uznawany był za jednego z najlepszych bokserów świata bez podziału na kategorie wagowe. Pierwszy pas - w wadze średniej - wywalczył w 1993 r., pokonując Bernarda Hopkinsa. Później zdobywał tytuły także w kategoriach superśredniej i półciężkiej (panował w niej przez lata), a w 2003 r. przeniósł się na jeden pojedynek do wagi ciężkiej. Pewnie wypunktował Johna Ruiza (cięższego o 15 kg). Żaden inny pięściarz nie przeszedł takiej drogi.
Był u szczytu sławy. Passa odwróciła się jednak w 2004 r., gdy został znokautowany przez Antonio Tarvera. Przegrał także z Glenem Johnsonem i w kolejnym starciu z Tarverem. Już wtedy niektórzy kibice prosili go: "Mistrzu, zakończ karierę. Chcemy cię zapamiętać ze wspaniałych walk". Bokser z Pensacoli nic sobie jednak z tego nie robił. Jakby nie dostrzegał, że nie jest już tym samym Jonesem, który imponował szybkością i precyzją. W latach 2009-11 znowu doznał trzech porażek z rzędu - z Dannym Greenem (TKO w 1. rundzie!), w rewanżowym starciu z Hopkinsem, a także z Denisem Lebiediewem w Moskwie. Ta ostatnia walka była przykrym przeżyciem dla sympatyków Jonesa. Amerykanin został ciężko znokautowany na dwie sekundy przed końcem (i tak przegrywał na punkty).

To był kolejny sygnał ostrzegawczy dla legendarnego boksera. On jednak nadal wchodził między liny, tyle że przeciwko mniej wymagającym przeciwnikom. Przyjął nawet ofertę z Polski, w czerwcu 2012 r. był jednym z bohaterów gali w Łodzi. Miał walczyć z Dawidem Kosteckim, ten jednak został zatrzymany. Polscy promotorzy zaproponowali zastępstwo - Pawła Głażewskiego. Jones się zgodził i wygrał tę walkę decyzją sędziów. Nie brakowało jednak kontrowersji. "Głaz" rzucił bowiem legendę na deski, zdaniem wielu ekspertów był lepszy w tym pojedynku.

5 procent dawnego Roya

Po gali w Łodzi boksował ponownie w Moskwie, potem w Rydze i w Krasnodarze. Szczególnie aktywny jest w tym roku. Dwie walki stoczył w marcu (szybkie wygrane - w 2. i 1. rundzie), a latem jeszcze podkręcił tempo. Zakontraktował trzy pojedynki w ciągu zaledwie 28 dni. Wspólny mianownik? Rywale-słabeusze. Pierwsze starcie już za Jonesem. 16 sierpnia w Mashantucket, w stanie Connecticut, pokonał przez nokaut w szóstej rundzie Erica Watkinsa. Posłał go na deski mocnym lewym hakiem.

Zobacz decydujący moment ostatniej walki Jonesa


To była jego ósma z rzędu wygrana, ale została ona przyjęta bardzo chłodno. Głos zabrał m.in. Dan Rafael, jeden z najbardziej znanych ekspertów w tej dyscyplinie. Dziennikarz ESPN wrzucał na Twittera następujące wpisy: "Bardzo smutno ogląda się tę walkę Roya Jonesa", "Ciężko uwierzyć w to, że kiedyś był najlepszym bokserem na tej planecie. Teraz jest może w 5 procentach tym, kim kiedyś był".

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×