Pięściarska wirtuozeria kontra siła woli - 65 lat od "Masakry w Walentynki"

Zdjęcie okładkowe artykułu: AFP /  / Na zdjęciu Jake LaMotta
AFP / / Na zdjęciu Jake LaMotta
zdjęcie autora artykułu

Pokaz pięściarskiej wirtuozerii kontra niesamowita demonstracja siły woli i determinacji - tak wyglądał jeden z najbardziej pamiętnych pojedynków w całej historii zawodowego boksu, w którym "Sugar" Ray Robinson pokonał Jake La Mottę.

W tym artykule dowiesz się o:

Dokładnie 65 lat temu Robinson pokonał La Mottę w walce nazwanej "Masakrą w Walentynki".

- Walczyłem z Sugar Rayem tyle razy, że aż dziwne, że nie dostałem cukrzycy - tym tekstem LaMotta bawił swoją publikę, gdy po zakończeniu bokserskiej kariery pracował jako komik. Ci dwaj wielcy pięściarze mierzyli się ze sobą aż sześć razy.

Po raz pierwszy do ich pojedynku doszło w listopadzie 1942 roku, w nowojorskiej Madison Square Garden. Robinson już w pierwszej rundzie znalazł się na deskach, ale mimo to pewnie wygrał na punkty. Druga walka odbyła się w Detroit, skąd pochodził Sugar Ray. Do historii przeszła ósma runda, w której "Wściekły Byk" potężną kombinacją ciosów wyrzucił Robinsona z ringu. Nokautu jednak nie było - decyzją sędziów zwyciężył LaMotta, zadając swojemu przeciwnikowi pierwszą porażkę w karierze.

Jako że w latach 40. bokserski świat żył w bardzo szybkim tempie, do rewanżu doszło... dwa tygodnie później, znów w Detroit. LaMotta raz jeszcze zdołał posłać Robinsona na deski i raz jeszcze przegrał na punkty. Decyzja była dość kontrowersyjna, zdaniem wielu to nowojorczyk był lepszy, a Sugar Rayowi przyznano zwycięstwo tylko dlatego, że w trudnym czasie II Wojny Światowej dał dobry przykład i tydzień później wstąpił do wojska.

Spore kontrowersje wzbudziła także piąta walka, zakończona niejednogłośnym zwycięstwem Robinsona. 15 tysięcy kibiców zgromadzonych w Comiskey Park w Chicago werdykt przyjęło głośnym buczeniem, Sam "Sugar" stwierdził, że ze wszystkich starć z LaMottą to było dla niego najtrudniejsze.

Wreszcie, dziewięć lat po pierwszym i sześć po piątym pojedynku nastąpił ostatni akt. W Dzień Świętego Walentego, 14 lutego 1951 roku, na stadionie w Chicago naprzeciwko siebie stanęli dwaj mistrzowie - czempion wagi średniej LaMotta i posiadacz pasa kategorii półśredniej Robinson.

Zdecydowanym faworytem był ten drugi. Jego bilans, 122 zwycięstwa i tylko jedna porażka, robił na wszystkich ogromne wrażenie. Na wszystkich, poza LaMottą. - Mam już dosyć słuchania o "wspaniałym słodkim facecie". Obiecuję temu półśredniemu noc absolutnego bólu! - zapowiadał. - Już wcześniej go pokonałem i teraz dokończę robotę - mówił tuż przed walką.

Od Robinsona emanowała pewność siebie. Mistrz z Detroit był tak przekonany o swoim zwycięstwie, że jeszcze przed starciem z LaMottą załatwił sobie kontrakt na walkę z Joeyem Maximem, za którą miał zarobić potężną jak na tamte czasy kwotę 75 tysięcy dolarów.

Po pięciu wcześniejszych pojedynkach "Sugar" wiedział, jak najlepiej poskromić "Wściekłego Byka". LaMotta bardzo wolno rozpoczynał walki, potrzebował czasu, żeby się rozkręcić. Dlatego Robinson w pierwszych trzech rundach narzucił mordercze tempo. Nękał swojego przeciwnika lewymi sierpowymi, uderzał potężnymi prawymi podbródkowymi.

LaMotta potrafił jednak przyjąć więcej ciosów, niż jakikolwiek inny pięściarz. Mówiono, że w ringu jego największe zalety to gruba czaszka i silne mięśnie szczęki. Nieustępliwy czempion z Bronksu przetrwał napór Robinsona. W okolicach czwartej rundy wydawało się nawet, że może przejąć inicjatywę. Tylko przez chwilę.

Nastąpiła druga fala ataków Sugar Raya w siódmym starciu trudy walki były już wyraźnie widoczne na twarzy "Wściekłego Byka". LaMotta starał się wciągnąć przeciwnika w wymianę ciosów, w której powaliłby go jednym z desperackich lewych sierpów. Robinson boksował jednak mądrze i w kolejnych starciach bezlitośnie obijał coraz bardziej wyczerpanego rywala.

Po zakończeniu dziewiątej rundy było już praktycznie jasne, że LaMotta przegra. Niektórzy kibice krzyczeli nawet do sędziego ringowego Franka Sykory, by ten przerwał walkę i oszczędził zdrowie potwornie pokiereszowanego nowojorczyka. Pojedynek trwał jednak dalej. W jedenastym starciu "Wściekły Byk" po raz ostatni rzucił się do ataku. Zepchnął Robinsona do lin i zasypał go gradem ciosów. Nie zrobił jednak na nim wrażenia. Jeszcze w tym samym starciu mistrz wagi półśredniej przeszedł do ofensywy. Trafił wieloma mocnymi ciosami, ale nie odebrał LaMotcie woli walki.

W dwunastej rundzie LaMotta nie miał już sił, by trzymać ręce w górze. Słaniał się na nogach i zbierał kolejne cięgi. Nie miał jednak zamiaru dać się posłać na deski. W trzynastym starciu nadal zaprzeczał istnieniu grawitacji, aż w końcu sędzia Frank Sykora uznał, że trzeba zakończyć walkę. Odciągnął Robinsona od krwawiącego i przymroczonego nowojorczyka i uniósł jego rękę w górę.

"Masakra w Walentynki" zakończyła składającą się z aż sześciu pojedynków rywalizację. Choć "Wściekły Byk" przegrał pięciokrotnie, po zakończeniu ostatniej walki mógł z dumą oświadczyć Sugar Rayowi: nigdy nie posłałeś mnie na deski. Sam Robinson był pod wrażeniem niesamowitej determinacji przeciwnika. - Przewidywałem, że skończę walkę w szóstej rundzie. Ale im więcej zadawałem ciosów, tym bardziej on był zdeterminowany, by utrzymać się na nogach. Biłem go nieustannie, zadałem kilka ciosów prawą ręką, które sam poczułem! - mówił zwycięzca.

Wiele lat po walce Robinson i LaMotta wciąż mówili o sobie z niekłamanym podziwem. - Każda runda spędzona w ringu z Sugar Rayem była trudna, każdy pojedynek zacięty. Walczyliśmy czysto. Staliśmy jeden obok drugiego i wymienialiśmy ciosy. On był najlepszy - opowiadał o swoim arcyrywalu LaMotta. - Jake nigdy nie przestawał nacierać, nigdy nie przestawał zadawać ciosów i nigdy nie przestawał gadać - wspominał "Sugar". - Biliśmy się tak wiele razy, że o mało się nie pobraliśmy. Z nim było tak, że trafiałem go wszystkim, co miałem, a on nadal zachowywał się jak wariat.

Sugar Ray Robinson po walce z LaMottą jeszcze długo był królem zawodowego boksu. Z 200 walk wygrał 173, przegrał 19 razy, ale tylko raz przez nokaut. Jego kariera trwała aż do 1965 roku i choć w ringu zarobił dużo pieniędzy, gdy ją zakończył był bankrutem. Po rozstaniu ze sportem występował w filmach i programach telewizyjnych. Miał trzy żony, a ostatnia z nich trzymała go pod ścisłą kontrolą, nie pozwalając nawet na wyjazd na pogrzeb matki. Pod koniec życia u Robinsona zdiagnozowano chorobę Alzheimera. Sugar Ray zmarł w 1989 roku w wieku 68 lat.

Dla LaMotty "Masakra w Walentynki" była ostatnim wielkim pojedynkiem w karierze. "Wściekły Byk" z boksem pożegnał się w 1954 roku. Potem pracował jako komik i podobnie jak Robinson wystąpił w kilku filmach. W 1980 roku Martin Scorsese przeniósł historię jego życia na srebrny ekran. Robert De Niro, który wcielił się w LaMottę, trzymał za tę rolę Oscara.

Jeden z najsłynniejszych pięściarzy w historii zawodowego boksu przeżył swoich dwóch synów. Jake LaMotta junior zmarł w lutym 1998 roku na raka wątroby. Pół roku później w katastrofie samolotu linii Swissair zginął Joseph LaMotta.

Słynny "Wściekły Byk" ma dziś 94 lata. Mieszka na Manhattanie.

Zobacz wideo: Ewa Swoboda - urodzona mistrzyni

{"id":"","title":""}

Źródło: TVP S.A.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)