Historia George'a Foremana to jedna z najbardziej zwariowanych karier w dziejach boksu. W 1968 roku wywalczył w Meksyku złoty medal olimpijski w wadze ciężkiej. Niespełna rok później przeszedł na zawodowstwo, stając się koszmarem swoich rywali. Seryjnie nokautował każdego, kto stanął mu na drodze, w tym m.in. sławnego Joe Fraziera. Sięgnął po mistrzowskie pasy WBC i WBA w królewskiej dywizji wagowej. W 1974 roku znakomita passa doprowadziła go do jednej z największych walk w dziejach boksu. W Zairze spotkał się z Muhammadem Alim, będąc zdecydowanym faworytem. "Największy" uchodził za pięściarza będącego poza szczytem swojej formy, a mimo to utarł nosa potężnie bijącemu rodakowi i znokautował Foremana w ósmej rundzie.
Bokser z Teksasu szybko się pozbierał, zaliczył serię pięciu kolejnych triumfów przez KO, ale w 1977 roku ponownie przegrał, ulegając na punkty Jimmy'emu Youngowi. Podjął wtedy niespodziewaną decyzję - w wieku zaledwie 28 lat zakończył sportową karierę, legitymując się bilansem 45 zwycięstw i tylko dwóch porażek.
Bokser, który został pastorem
Nastąpiła wtedy wielka wewnętrzna przemiana osiłka. Nawrócił się na chrześcijaństwo, został pastorem i zamiast walk w ringu, opowiadał ludziom o swojej miłości do Boga i zjednoczeniu z nim. Otworzył także schronisko dla trudnej młodzieży, próbował dawać przykład ludziom z marginesu społecznego.
I nie przestawał zaskakiwać. W 1987 roku zszokował świat, gdy ogłosił, że w wieku 38 lat wraca na ring. Celem był mistrzowski pas, ale także zebranie funduszy na rozpowszechnienie kolejnych działań charytatywnych.
ZOBACZ WIDEO Jędrzejczyk ostro o Kowalkiewicz. Jest odpowiedź
Po powrocie był już nie tylko zupełnie innym człowiekiem, ale również odmienionym pięściarzem. Z ważącego niespełna 100 kg atlety stał się potężnym turem wnoszącym na wagę nawet ponad 115 kg. Jego znakiem firmowym stały się pojedyncze, piekielnie silne bomby. Przewracał kolejnych oponentów, ale brakowało dawnej iskry. W 1991 roku próbował odzyskać miano czempiona, ale po ciekawej walce uległ na punkty Evanderowi Holyfieldowi.
Niepozorny prawy Boga
Bliscy z otoczenia "Wielkiego George'a" pukali się w czoło, nie pochwalając jego dalszej chęci do rywalizacji z o wiele młodszymi konkurentami. Jednak on nie spoczął i 5 listopada 1994 roku w MGM Grand w Las Vegas spotkał na swojej drodze niepokonanego w 35. starciach Michaela Moorera, czempiona federacji IBF i WBA.
Nikt o zdrowych zmysłach nie dawał mu 45-latkowi szans na sukces, po dziewięciu rundach przegrywał na punkty (83-88, 83-88, 85-86). To co wydarzyło się w rundzie 10. przeszło do annałów boksu. Foreman wypalił niepozornym prawym na szczękę, a Moorer padł ciężko na deski i nie zdołał się pozbierać. Teksańczyk został najstarszym mistrzem wagi ciężkiej, do dziś ten rekord nie został pobity. Maradona miał swoją "rękę Boga", a Foreman? Niepozorny prawy Boga.
Tuż po znokautowaniu Moorera Foreman na ringu w MGM Grand nie świętował, tylko zwrócił się w stronę narożnika, uklęknął i modlił się. Jak opowiadał, to Bóg poprosił go o odejście z boksu w 1977 roku i to Wszechmogący właśnie przekonał go, by wrócił i zrobił to, o czym kolejne pokolenia będą wspominały. Karierę zakończył ostatecznie w 1997 roku.