Od początku uwidoczniła się przewaga Mairisa Briedisa, który był nie tylko szybszy, ale także zdecydowanie bardziej wszechstronny w ofensywie. Łotysz umiejętnie zmieniał płaszczyznę ataków, potrafił znaleźć wolne miejsce na korpusie Marco Hucka. Niemiec był zaskakująco pasywny, jakby szybko zdał sobie sprawę z tego, że jest słabszym pięściarzem od rywala. "Kapitan" oczywiście momentami faulował, bił w klinczu, ale nawet pod tym względem nie przypominał samego siebie. Wiele wskazuje na to, że bolesna porażka w 2015 roku z Krzysztofem Głowackim była początkiem końca tego zawodnika.
Briedis kilkukrotnie wstrząsnął głową i świadomością Hucka. Sam nie był w opałach, znakomicie realizując taktykę na tę walkę. Był agresorem, ale unikał niepotrzebnej wojny i wymiany ognia. 32-latek z Rygi w ringu w Dortmundzie nie pozostawił żadnych złudzeń i w końcówce podkręcił jeszcze tempo, by zwyciężać kolejne starcia. W dwunastej odsłonie dwa razy trafił mocnym prawym sierpem, ale Huck pomimo wielkiego zmęczenia stał niewzruszony.
Po dwunastu rundach sędziowie punktowali 116-111, 117-110 i 118-109 na korzyść Mairisa Briedisa, który został historycznym pierwszym łotewskim mistrzem świata w zawodowym boksie. Zgarnął wakujący tytuł World Boxing Council w kategorii junior ciężkiej.
ZOBACZ WIDEO Kowalczyk: jak zassę powietrze, odgryzę Pudzianowskiemu tętnicę