24 kwietnia 1988 roku Dariusz Michalczewski nie wrócił z reprezentacją Polski z wyjazdu do Republiki Federalnej Niemiec. Mistrz Polski w wadze lekkośredniej postanowił na Zachodzie kontynuować karierę sportową. Polski Związek Bokserski natychmiast zdecydował o dożywotniej dyskwalifikacji "Tigera".
- Byłem mistrzem kraju, świetnym zawodnikiem, liczyłem, że po ucieczce wszystkie drzwi zostaną przede mną otwarte - wspomina w portalu "The Ring" Dariusz Michalczewski. - Liczyłem, że Niemcy przyjmą mnie serdecznie.
20-latek mocno się jednak rozczarował. Żadna z drużyn nie chciała mu dać szansy, bo nie miał niemieckiego obywatelstwa. - Pracowałem na budowie, bo przecież musiałem z czegoś żyć - podkreśla "Tiger". - Moje pieniądze, które przywiozłem z Polski, nie były wiele warte.
Nie było mu łatwo. Budowa, praca "na czarno", wieczorami zadymiona sala gimnastyczna i wielogodzinne treningi. W końcu szczęście się do niego uśmiechnęło. Otrzymał kontrakt w Bayerze Leverkusen. Najpierw mistrzostwo Niemiec (1990), potem (1991) Europy, wydawało się, że jego kariera w końcu idealnie się rozwija.
ZOBACZ WIDEO Ciężki nokaut na gali Kickboxing Talents!
I właśnie w 1991 roku zdecydował się przejść na zawodostwo. - Jego kariera dopiero w tym momencie nabrała rozpędu - można przeczytać w "The Ring". - Pierwsze 23 walki wygrał. Aż 19 przed czasem.
Co było potem? To już wiemy. Piękna kariera, wielokrotny mistrz świata federacji WBO, WBA, IBF, wielcy rywale, potężne pieniądze. Po 14 latach dominacji wycofał się w 2005 roku, z bilansem 48 wygranych (40 przez nokauty) i zaledwie dwóch porażek.
Michalczewski do dzisiaj żałuje, że nie spotkał się z Royem Jonesem Jr. Choć o ich pojedynku mówiło się wiele razy. - Były prowadzone poważne negocjacje - przyznał polski pięściarz. - Jedna strona chciała, aby Roy przyleciał na walkę do Niemiec, druga, abym ja leciał do USA. Myślę, że ogromną rolę w tych nieudanych rozmowach miały największe stacje telewizyjne świata.