Jako, że do turnieju w USA nie zakwalifikował się żaden Polak, wszyscy nasi reprezentanci polecieli tam na własny, lub zespołu, w którym występują, koszt. Wystartowali w tzw. "open bracket", do którego każdy progamer ma prawo się zgłosić.
Jedynym, który nie przeszedł przez pierwsze sito był Szymon "Ziggy" Filipek. Jednak i on odpadł po zaciętych pojedynkach przegrywając dwukrotnie w stosunku 1:2 oraz raz wygrywając.
Fenomenem pierwszej rundy był za to terranin, Piotr "Soul" Walukiewicz, który wyszedł ze swojej grupy z pierwszego miejsca, pozostawiając w pokonanym polu nawet Mikołaja "Elazera" Ogonowskiego. Ten drugi oczywiście także awansował do kolejnych gier. Nasz polski skład uzupełnił Grzegorz "Mana" Komincz chociaż miał w swojej grupie topowych graczy, minn. Szweda, "Namszara" i Holendra, "Optimusa".
Cała wymieniona wyżej czwórka pewnie awansowała także do rundy trzeciej. Ponownie niemałe zdziwienie wywołał "Soul", pokonując w grupie tym razem "Manę" i znowu wychodząc z pierwszego miejsca! Te gry naprawdę mogły się podobać. Na obu polskich kanałach, na których transmitowany był turniej, komentujący (Michał "Zedd" Bogacz oraz Igor "Indy" Kaczmarek") zgodnie chwalili nieprawdopodobny multitasking polskiego terranina, którym "zaganiał" swoich rywali.
Niestety, w trzeciej fazie Piotr Walukiewicz stracił swój rytm i odpadł z dalszych gier. Został jednak sklasyfikowany na miejscach 25-32 co zagwarantowało mu wygraną w wysokości 1250 dolarów.
Natomiast trójka Polaków została rozstawiona w drabince Top16. Jako pierwszy z nich zaprezentował się "Nerchio", który pokonał Sashę "Scarlett" Hostyn z Kanady, w stosunku 3:0. Tę samą, która wygrała olimpijski IEM Pjongczang.
W najtrudniejszym położeniu wydawał się być "Mana". Natrafił na najlepszego, niekoreańskiego protossa, który typowany był do finału turnieju, Alexa "Neeba" Sunderhaft. Grzegorz zagrał jednak bardzo nieszablonowo, zmieniając co grę taktykę. Widać było, że pewność siebie naszego gracza wpływa na koncentrację jego amerykańskiego rywala. Jednak zwycięstwo w wymiarze 3:0 nad faworytem gospodarzy można zaliczyć do małych sensacji.
Podobnie łatwo poradził sobie w tej rundzie "Elazer" pokonując niemieckiego gracza "TheLittleOne".
Na 1/8 zakończyła się jednak przygoda naszych zergów. W ćwierćfinałach zarówno Mikołaj Ogonowski jak i Artur Bloch nadspodziewanie łatwo zostali ograni przez Niemca "Lambo" oraz Meksykanina "Speciala". Sklasyfikowani zostali obaj na miejscach 5-8 i zarobili za występ po 4 tys. dolarów.
Za to Grzegorz Komincz fantastycznie rozprawił się z norweskim zergiem "Snutem", który od lat zaliczany jest do europejskiej czołówki. W półfinale nasz protoss zemścił się na pogromcy "Elazera", pokonując go 3:1. W jego grze widać było fantastyczne przygotowanie do turnieju. W każdej niemal grze zmieniał taktyki a jego armia z minuty na minute rosła w siłę. Multitasking jego oponenta, który próbował dropami w różnych częściach mapy zniszczyć mu ekonomię na niewiele się zdał. Grzegorz był "wszędzie" i odpierał niemal każda próbę dywersji jego linii wydobywczych.
"Mana" został pokonany dopiero w wielkim finale w stosunku 2:4. Pierwsze zwycięstwo dała mu niespotykana już dzisiaj taktyka blinkstalkerów przeciwko broodlordom. Drugie, po którym wysunął się na prowadzenie w serii, taktyka zmasowanego harrasu z powietrza feniksami. To jednak było wszystko, na co pozwolił Fin. Trzeba oddać, że to właśnie finałowy rywal "Many" był najlepszym zawodnikiem turnieju, w którym przegrał jedynie 3 mapy. W tym dwie właśnie w finale.
Grzegorz Komincz zajął tym samym drugie miejsce i zarobił 10 tys. dolarów, oraz 1400 punktów WCS. Ranking tej punktacji jest wyznacznikiem zaproszeń graczy na finałowy turniej WCS mający rangę mistrzostw świata.
ZOBACZ WIDEO Brak Kamila Glika to dramat dla reprezentacji. "To filar, od którego zaczyna się budowanie składu"