Kto wie, jakim wynikiem zakończyłoby się spotkanie z Grecją, gdyby Przemysław Tytoń nie obronił rzutu karnego. Chociaż sam bramkarz nie określa się bohaterem, to za takiego uważają go koledzy z drużyny. - Przemek Tytoń jest bohaterem. Naprawdę czapki z głów dla niego. Wszedł w ciężkiej chwili, przy wyniku 1:1. Nie był rozgrzany nawet i od razu stanął do bramki przy rzucie karnym. To nie jest łatwe. Mam pełne słowa uznania dla niego, że pojawił się na boisku i pomógł drużynie w tak ciężkich chwilach, w jakich w tym momencie się znajdowaliśmy - powiedział Marcin Wasilewski.
Wasilewski nie ma sobie nic do zarzucenia jeżeli chodzi o bramkę, którą strzelili nam Grecy. - Poszedłem za zawodnikiem na krótki słupek, zablokowałem jego, jak i piłkę. Żadnej pretensji do siebie nie mam. Nie ma co kalkulować. Nie wiem czy Wojtek zrobił błąd. Na pewno chciał dobrze. Widział to z innej perspektywy niż ja. Ja dotknąłem piłkę, potem się odwróciłem i widziałem, jak zawodnik doszedł do niej i strzelił do pustej bramki - wyjaśnił obrońca Anderlechtu Bruksela.
Specjalista od pozytywnej motywacji stwierdził, że po meczu biało-czerwoni nie potrzebowali jego wsparcia. - Nawet nic nie mówiłem w szatni po meczu. Koledzy sami próbowali się mobilizować. To jest jeden punkt, który mamy dzięki Przemkowi Tytoniowi. Uratował nas, bo tak mogłoby być naprawdę dramatycznie - skomentował "Wasyl".
Dla niego jednak druga połowa w wykonaniu kadry była bardzo słaba. - Nie było nas w ogóle na boisku. Przestaliśmy i przespaliśmy ją. To najbardziej boli. Myślę, że pierwsze 45 minut zagraliśmy bardzo dobrze - tak, jak sobie to zakładaliśmy. Wypracowaliśmy sobie kilka dogodnych sytuacji, a w drugiej części meczu nie wiem co się stało... Wyszliśmy i przestaliśmy... - mówił Wasilewski.
Może po pierwszych 45 minutach podopieczni Franciszka Smudy zbytnio rozprężyli się w szatni? - Właśnie w szatni w przerwie nie było spokoju! Była mobilizacja, dlatego to najbardziej boli, że co innego sobie zakładaliśmy w przerwie, a wyszliśmy na boisko i co innego robiliśmy - powtarzał jak mantrę charyzmatyczny defensor.
- Myślę, że mogło nas zgubić to, że mamy jednego zawodnika więcej i ta pewność siebie. To jest najgorsze, że w szatni była pełna mobilizacja! Przestaliśmy drugą połowię, przestaliśmy... - dodał.
Wasilewski nie szukał jednak żadnego wytłumaczenia, chociaż... - W drugiej połowie było widać, że fizycznie już siedliśmy. Murawa była dobra, wszystko było dobre. Nie ma się co doszukiwać - zaznaczył zawodnik. - Wychodząc na drugą połowę mieliśmy wszystko - atut własnego boiska, kibiców, wynik i jednego zawodnika więcej. Wszystko zaprzepaściliśmy - stanowczo podkreślił.
Stoper reprezentacji Polski przyznał, że Grecy ich niczym nie zaskoczyli. - To wszystko, co mieliśmy założone i rozpracowane, to Grecy robili. Konsekwentnie, nawet jak przegrywali, to czekali na nasze błędy. Trzeba docenić to, co mamy, czyli jeden punkt. Naprawdę mogło być rożnie - skomentował.
Teraz przed Polakami potyczka z Rosją, która po efektownym zwycięstwie jest zdecydowanym faworytem naszej grupy. - Musimy przede wszystkim w kolejnym meczu zagrać dwie równe połowy, żeby nie miało miejsca to, co stało się w drugiej części potyczki spotkania z Grecją. Pierwsze 45 minut w naszym wykonaniu mogło się kibicom podobać. Potem, niestety, już im się nic nie mogło podobać - podsumował Marcin Wasilewski.
Z Warszawy dla portalu SportoweFakty.pl, Artur Długosz.