Sparingi teoretycznie nie powinny służyć wyciąganiu daleko idących wniosków, lecz ten z Islandią (2:2) był próbą generalną, ostatnim szlifem przed wielkim turniejem. Biało-Czerwoni - i tak już mocno poobijani - mieli przede wszystkim unikać kontuzji, ale też przełożyć na boisko to, nad czym pracowali na zgrupowaniu w Opalenicy.
Selekcjoner dbał o atmosferę, zapewnił zawodnikom wszystko, czego tylko mogli sobie zażyczyć. Na treningach podczas obozu widać było luz, a pomysły Portugalczyka - przynajmniej w sferze deklaratywnej - drużyna przyjęła z entuzjazmem. Problem w tym, że we wtorek nie zrobiła nic, by swojemu trenerowi pomóc. A może po prostu nie mogła tego zrobić, bo zmiany taktyczne i te czysto personalne poszły bardzo daleko.
Niewykluczone, że Paulo Sousa przeszarżował i chciał zrobić zbyt wiele w krótkim czasie. Efekty są póki co fatalne i równie fatalnie rokują na przyszłość. W pięciu spotkaniach pod wodzą 50-latka Polacy wygrali zaledwie raz i to ze słabiutką Andorą, dokładając do tego trzy remisy i jedną porażkę. Co gorsze, stracili aż osiem bramek, a z tak przeciekającą defensywą nie ma szans na sukces na Euro 2020.
ZOBACZ WIDEO: Arkadiusz Milik zmieni klub po Euro? "Jest to klub, który rozpala trochę emocji"
Pięć lat temu we Francji zespół prowadzony przez Adama Nawałkę nie czarował z przodu, bramek strzelał niewiele, za to w tyłach był monolitem (w całej fazie grupowej nasi bramkarze nie skapitulowali ani razu). Nie ma przypadku w tym, że jedyny turniej w najnowszej historii, który nam wyszedł, był właśnie pokazem żelaznej konsekwencji w obronie.
Reprezentacja Polski, zwłaszcza w starciach z silnymi rywalami, nie będzie narzucać własnych warunków i nie pójdzie na wymianę ciosów, bo jej na to nie stać. Jeśli Sousie się wydaje, że jest inaczej, tkwi w wielkim błędzie, o czym niestety świadczą spotkania rozegrane za jego kadencji. Być może większa swoboda podoba się piłkarzom i stąd ich sympatia do selekcjonera, problem w tym, że są to ruchy nieskuteczne.
Po starcie eliminacji mistrzostw świata i dwóch sparingach przed Euro 2020, kadra nie rokuje ani trochę lepiej niż wtedy, gdy zostawiał ją Jerzy Brzęczek. Portugalczyk dostał czystą kartę i okres ochronny. Dziś wyłącznie to broni go przed lawiną krytyki.
Mecz z Islandią nie mógł w nas wlać optymizmu w żadnym aspekcie. Defensywa wciąż przecieka, nie potrafimy się skutecznie bronić niezależnie od tego, czy przeciwnik próbuje nas zaskoczyć stałym fragmentem, czy z gry. Jednak najbardziej przerażające jest to, co się dzieje z Robertem Lewandowskim. Najlepszy napastnik świata, maszyna do strzelania goli i człowiek, który pobił niedawno 50-letni rekord Gerda Muellera, w ciągu 81 minut, które spędził na boisku, nie był w stanie oddać groźnego strzału na bramkę. Koledzy nie zrobili nic, by mu pomóc, a efekt był taki, że gdyby na tej pozycji zagrał ktokolwiek inny, nie byłoby widać żadnej różnicy.
Paulo Sousa mówił po meczu, że widzi progres w rozegraniu, że wciąż jest co poprawiać, ale dostrzega w drużynie serce i ducha walki. To jednak mydlenie oczu. Jeżeli Portugalczyk nie uszczelni defensywy i nie wymyśli sposobu na wykorzystanie choć części ogromnego potencjału "Lewego", marzenia o sukcesie na Euro 2020 staną się mrzonką. A zostało raptem kilka dni.