Remis jak zwycięstwo. Sousa strach zamienił w odwagę

Niewykluczone, że Polacy odpadną niebawem z Euro 2020, ale po pół roku pracy z kadrą Paulo Sousa odniósł pierwszy duży sukces. Odwaga i wiara Portugalczyka sprawiły, że być może narodziła się właśnie drużyna.

Dariusz Faron
Dariusz Faron
Paulo Sousa Getty Images / David Ramos / Na zdjęciu: Paulo Sousa
Z Sewilli Dariusz Faron

W filmie dokumentalnym o reprezentacji Brazylii "All or Nothing" jest kultowa scena, gdy selekcjoner przemawia na odprawie do zawodników. A właściwie snuje opowieść:

– W Veranopolis poznałem kiedyś człowieka. Nie wiedział o piłce nożnej za dużo, ale wywarł na mnie wpływ. Zawsze, czy to w dobrych, czy złych czasach, potrafił uklęknąć przy tobie, popatrzeć ci w oczy i wszystko zrozumieć. Powiedziałby teraz tylko: "odwagi". Do tego, by wychodzić na boisko, mieć mentalną siłę, kreować sytuacje, wygrywać albo przegrywać, potrzebna jest przede wszystkim odwaga. Odwaga, by popełniać błędy i iść dalej. Odwaga, by stanąć na wysokości zadania. Odwaga, by przez 90 minut dać z siebie wszystko. Możecie przegrać, ale nie możecie dać się pokonać - mówi Tite.

Za słowami Paulo Sousy poszły czyny

W sobotni wieczór to właśnie odwaga Paulo Sousy zadecydowała o tym, że Biało-Czerwoni ciągle mogą wyjść z grupy. W ostatnich dniach przez media przetoczyła się dyskusja na temat ustawienia, wyborów personalnych selekcjonera czy przygotowania fizycznego drużyny. Sam trener, pytany jednak o klucz do sukcesu na La Cartuja, zaczął mówić na konferencji prasowej o mentalności. Stwierdził, że zawodnicy muszą zmienić swoje nastawienie. Ale nie ograniczył się do słów - za nimi poszły czyny.

ZOBACZ WIDEO: Odmieniona reprezentacja Polski wyrwała punkty Hiszpanii. Jak do tego doszło? "U kadrowiczów była wewnętrzna złość"

Kadra była skazywana na pożarcie, a wyszła na Hiszpanię bardzo ofensywnym składem z dwoma napastnikami. Na wahadłach Paulo Sousa wystawił Tymoteusza Puchacza i Kamila Jóźwiaka, którzy nie czują się zbyt pewnie w defensywie i wolą atakować. A po przerwie opiekun drużyny narodowej posłał do boju nastoletniego Kacpra Kozłowskiego. Prawie wszystkie te wybory okazały się strzałem w dziesiątkę. Świderski, choć nie wykorzystał swoich szans, był wsparciem dla Roberta Lewandowskiego i gdyby przed przerwą miał trochę szczęścia, pokonałby Unaia Simona. Kamil Jóźwiak popisał się przepiękną asystą, a Puchaczowi i Kozłowskiemu też nie trzęsły się nogi. Remis na La Cartuja to tak naprawdę spektakularne zwycięstwo Paulo Sousy.

W Polsce nie lubi się, gdy przychodzi ktoś z zewnątrz i wywraca wszystko do góry nogami, twierdząc, że można zrobić coś inaczej. Ten ktoś od razu uraża naszą dumę. Czujemy się wywołani do tablicy, a ponoć najlepszą obroną jest atak. Po pierwszym meczu Sousa zdecydowanie zasłużył na krytykę, ale wiele było głosów ze środowiska, które z merytoryką miały niewiele wspólnego. Śmiano się, że Portugalczyk najlepiej wypada na konferencjach. Że drogi garnitur i kultura osobista nie wystarczą do sukcesu. Że kombinuje z ofensywną grą, a przecież w reprezentacji Polski to na pewno nie wypali. Po co kombinować? – pytano. – Przecież u nas to tylko okopanie się w defensywie i sporadyczne kontry. Polska szkoła trenerska. Narodowy model gry. Wszyscy - od byłych selekcjonerów, przez piłkarzy po dziennikarzy - twierdziliśmy przed Hiszpanią, że przecież z takim rywalem inaczej grać się nie da.

Okazało się, że się da. I właśnie po to był nam taki selekcjoner jak Paulo Sousa - by strach zamienić na odwagę.

Dawno tego nie grali

To oczywiście nie czas na otwieranie szampanów. Ba, być może turniej okaże się dla nas nieudany, bo przecież sytuacja w tabeli ciągle jest bardzo trudna. Pytanie tylko, czy Sousie nie udało się już dokonać czegoś znacznie ważniejszego od awansu do fazy pucharowej. Z odwagą w parze poszła bowiem wiara, którą Portugalczyk wszczepił piłkarzom. W sobotni wieczór było to widać jak na dłoni. Po golu Alvaro Moraty reprezentanci Polski wcale nie zwiesili głów, tylko dalej szukali swoich szans. Robert Lewandowski, celebrując swoje trafienie, wręcz oszalał z radości. Tak samo jak Wojciech Szczęsny, gdy po strzale Gerarda Moreno z jedenastego metra piłka trafiła w słupek. Wisienką na torcie była radość zespołu na środku boiska po końcowym gwizdku.

Nie wiadomo, co przyniesie przyszłość, ale nie ma wątpliwości, że właśnie w takich momentach rodzi się drużyna. Ostatni raz czuliśmy coś podobnego w 2016 roku za kadencji Adama Nawałki.

Przez pół roku pracy w Polsce Paulo Sousa nauczył swoich piłkarzy dokładnie tego, o czym mówił wspomniany Tite. Zniknął strach przed popełnieniem błędu. Po Słowacji Szczęsny był wręcz wyśmiewany, a na La Cartuja szaloną interwencją uratował remis. Lewandowski po swoim najgorszym występie w reprezentacji zaliczył najlepszy na wielkim turnieju. A mniej doświadczeni zawodnicy poszli za jego przykładem - nie bali się wchodzić w pojedynki i cały czas trzymali głowy w górze. Nareszcie, zamiast asekuranctwa i minimalizmu, którymi naznaczona była kadencja Jerzego Brzęczka, zobaczyliśmy u reprezentantów pewność siebie oraz wiarę.

Niewykluczone, że za kilka dni odpadniemy z turnieju, bo przecież w środę przyjdzie nam się zmierzyć z naprawdę solidną kadrą Szwecji. Paulo Sousa właśnie wylał jednak fundament, na którym da się zbudować solidną konstrukcję. Taką, która nie zawali się przy pierwszym silniejszym podmuchu.

Czytaj także: 
Kadrowicze wylądowali w Gdańsku. Już myślą o kolejnym spotkaniu
Co się musi stać, żeby reprezentacja Polski wyszła z grupy? 

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×