Nie chciał rodziców na meczach, płakał po każdym niepowodzeniu. Patrik Schick, czyli emocjonalna gwiazda Czech

Getty Images / Alex Pantling / Na zdjęciu: Patrik Schick
Getty Images / Alex Pantling / Na zdjęciu: Patrik Schick

Patrik Schick od początku był uważany za wielki talent, ale sprawiał problemy wychowawcze. Potrafił płakać po meczu, by na drugi dzień stać się aroganckim. Za granicą udało się go utemperować. Na tym Czesi mocno zyskują na Euro 2020.

Gdy tylko dołączył do akademii Sparty Praga, tamtejsi trenerzy z miejsca zobaczyli u niego wielki talent, pozwalali trenować ze starszymi adeptami piłkarskiego rzemiosła. Jednak od dziecka miał problem, by dźwigać presję, nawet na niedużym turnieju. Mocno stresowała go obecność rodziców na trybunach. Po każdym niepowodzeniu i porażce był w stanie nagle się rozpłakać, co trenerzy traktowali jako problem. Dziś Patrik Schick jest doświadczony życiem, dojrzalszy i silniejszy psychicznie. Z pełną odpowiedzialnością dźwiga na barkach nadzieje Czechów, którzy niespodziewanie dotarli do ćwierćfinału Euro 2020. On sam może jeszcze zostać królem strzelców.

Czysty i kłopotliwy talent

Patrik Schick od dziecka nie rozstawał się z piłką. By mógł grać regularnie, rodzice zapisali go do klubu Vestec na południowych przedmieściach Pragi. Na każdym meczu strzelał grad goli, nic innego go nie interesowało. Szybko wychwycono jego talent i w wieku 11 lat trafił do szkółki Sparty Praga.

Od razu przerastał rówieśników umiejętnościami, częściej grał z grupami chłopców starszych od siebie o dwa lata. Mimo ogromnej pasji i talentu, trenerzy mieli z nim problemy.

ZOBACZ WIDEO: Reprezentacja Niemiec zawiodła na EURO. Czy trenerem ich kadry powinien zostać obcokrajowiec?

Schick nie był agresywny, ale kruchy psychicznie, łatwo przechodził w emocjach z jedną skrajność w drugą. Bardzo źle znosił porażki, wszelkie niepowodzenia i słowa krytyki. Był w stanie nagle rozpłakać się na środku boiska, albo obrażał się na trenerów i dyrektorów, gdy mu coś wytykali. Im lepiej mu szło, nabierał nadmiernej pewności siebie i stawał się arogancki.

- Zarzucili mi, że nie walczę, nie wracam do obrony. Że nie pracuję dla zespołu i jestem egoistą. Powiedzieli, że jak dalej będę tak grał, to prędzej czy później zawieszę buty na kołku. I jeszcze dodali, że nie rozumieją, dlaczego ludzie widzę we mnie tak duży talent - wspominał w rozmowie z reportermagazine.cz. Sytuacja miała miejsce na jednym z meczów, gdy grał w drużynie juniorów starszych.

"Komitet oszalałych rodziców"

Państwo Schickowie do dziś mają dwie cukiernie i zakład produkujący ciasta i desery. Sława syna-piłkarza i córki Kristyny, która jest modelką i ma własny butik, tylko im pomaga w rozkręcaniu biznesu. Jednak gdy Patrik był małym chłopcem, wywierali na nim straszną presję.

Szybko zrozumieli, że nie odciągną go od futbolu. Dlatego ich wymagania na tym polu były wobec syna przerażająco duże. W Czechach kibice przychodzący na mecze często zachowywali się wówczas gorzej od trenerów. Głośno krytykowali swoje pociechy za jakikolwiek błąd, nawet ten drobny i praktycznie nic nieznaczący. Schick w pewnym momencie zażądał do rodziców, by nie przychodzili na jego mecze.

- Miałem wówczas dwanaście lat, byłem już zawodnikiem Sparty i braliśmy udział w turnieju halowym. Nie mogłem się na nim przełamać, a tata tylko pokręcił głową, a kiedy krzyknął na mnie, nie mogłem tego znieść. Odwróciłem się w jego stronę i pokazałem środkowy palec - opowiadał.

Wyjazd i wielka szansa

Schick nie mógł przebić się w pierwszej drużynie Sparty, trafił na wypożyczenie do Bohemiansu. Tam zaczął regularnie grać i strzelać, więc czeski potentat chciał go do siebie z powrotem. Jednak 60 tys. czeskich koron rocznie wypłaty nie zadowalało go. Agent podarł proponowany kontrakt na oczach działaczy. Po Patrika zgłosiła się Sampdoria Genua. Wydała na niego 4 mln euro, ale to był strzał w dziesiątkę.

We Włoszech zdawali sobie sprawę, że może być niepokorny, dlatego trenerzy od początku pokazywali mu miejsce w szeregu. W szatni Schick czuł się nieco wyobcowany, ale stał się na tyle silny psychicznie, że jakiekolwiek krzyki i krytyka w jego stronę, nawet od sztabu szkoleniowego, nie robiły na nim żadnego wrażenia. 11 bramek w debiutanckim sezonie w Serie A to był całkiem pokaźny dorobek. Mimo wszystko Marco Giampaolo cenił sobie wyżej Dawida Kownackiego.

Zainteresował się nim Juventus FC. Mocno zabiegał o niego wiceprezes "Starej Damy" Pavel Nedved. Po urlopie na Malediwach przeszedł testy medyczne w Turynie. Niestety, wyniki były niekorzystne. Wykryto u Schicka problemy z sercem i Juventus odpuścił temat transferu.

- Wiedziałem, że to nic poważnego, zwykłe zapalenie, które z czasem by przeszło. Czułem się dobrze, wiedziałem, że wystarczy czasu, bym odpoczął i wszystko wróciłoby do normy, ale Juventus opóźnił transfer. Gdy wróciłem z wakacji, pan Pavel Paska (agent Schicka – przyp. red.) powiedział, że muszę udać się do Turynu, by przejść kolejne testy. Odpowiedziałem, że nigdzie nie jadę, ta sytuacja działała mi już na nerwy, nie chciałem lecieć do Turynu, to byłoby bez sensu. Nie robiło mi to już żadnej różnicy, byłem trochę wściekły - stwierdził.

Załamanie formy i odbudowa

Nie wyszło z Juvnetusem, więc trafił do AS Roma, w której zupełnie sobie nie poradził. Nie był w stanie wygryźć ze składu Edina Dzeko, a w prawie 60 meczach strzelił zaledwie osiem goli. Musiał szukać nowego środowiska, by się odblokować.

RB Lipsk skusił się na wypożyczenie. Julian Nagelsmann nie mógł wystawiać go zamiast Timo Wernera, ale pozwolił Shickowi odzyskać formę. 10 goli w 22 meczach to było za mało, żeby zdecydować się na definitywny transfer. Wątpliwości nie miał za to Bayer 04 Leverkusen, który miał dużo pieniędzy na zakupy po sprzedaży Kaia Havertza i Kevina Vollanda.

Przez większość sezonu Schick spisywał się dobrze, ale w końcówce znowu się zaciął - nie zdobył bramki w siedmiu spotkaniach z rzędu. Były obawy o jego formę na Euro 2020, ale okazały się one niepotrzebne. Po czterech meczach ma na swoim koncie 4 trafienia, jest wiceliderem klasyfikacji strzelców. Zdecydowanie ciągnie czeski wózek przez ten turniej.

Jeśli Czesi wyeliminują Danię, Schick ma autostradę do zdobycia korony, co byłoby czymś zupełnie zaskakującym i nieoczekiwanym. On sam dałby sobie mocny zastrzyk wiary we własne umiejętności. Mógłby skusić się na niego kolejny klub z najwyższej półki.

25-latek świetnie wyczuwa przestrzeń do gry i strzału. Potrafi się odnaleźć w polu karnym, nie chce tylko stać i czekać na podanie. Ma nastawienie, by być najlepszym, jest bardzo ambitnym sportowcem i chce osiągnąć najwyższe cele. Na Euro stał się jednym z liderów szatni, potrafi zmotywować zespół. Ta impreza to zdecydowanie jego życiowa szansa.

Komentarze (0)