Przechorował COVID i myślał, że najgorsze już za nim. Potem był bliski śmierci

Instagram / Na zdjęciu: Cedric McMillan
Instagram / Na zdjęciu: Cedric McMillan

Słynny kulturysta na własnej skórze przekonał się, jak groźne są komplikacje po zakażeniu koronawirusem. Miał mnóstwo szczęścia, że jego historia nie skończyła się tragiczne.

Cedric McMillan zachorował na koronawirusa w 2020 roku, gdy był dopiero początek pandemii. Śmiertelnie niebezpieczny wirus okazał się dla niego dość łaskawy. Amerykanin nie miał poważnych objawów i po izolacji mógł wrócić na siłownię.

44-latek przygotowywał się do kolejnych startów i nagle zniknął. Po kilku miesiącach dały o sobie znać skutki uboczne zakażenia. Cedric zaczął mieć bardzo poważne problemy z oddychaniem. W pewnym momencie sytuacja zrobiła się na tyle groźna, że sportowiec trafił do szpitala.

- Byłem prawie martwy - wspomina McMillan.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Hardkorowy Koksu poszedł na siłkę. "Jest pompa, jest moc!"

Lekarze zdiagnozowali u niego mocne zapalenie płuc. Zaczęło się od lekkiej zadyszki, która z każdym miesiącem się pogłębiała. Co ciekawe, Cedric w szpitalu pewnego dnia poczuł się na tyle dobrze, że chciał wrócić do domu. Specjaliści jednak się nie zgodzili, dzięki czemu uratowali mu życie.

Stan zdrowia kulturysty z dnia na dzień się pogorszył. Podłączono go pod respirator. Lekarze nawet poinformowali bliskich, że muszą liczyć się z tym, że McMillan umrze. Na szczęście udało się go uratować.

Cedric McMillan ostatecznie wrócił do ukochanego sportu. Nawet ma na koncie pierwsze starty. Walki o życie jednak nigdy nie zapomni. Dlatego ostatnio głośno mówi o tym, co go spotkało. W ten sposób chce udowodnić ludziom, że koronawirus jest śmiertelnie groźny.

Wygląda jak młody Arnold. "Portugalski Gigant" robi furorę >>

Osiem miesięcy temu przeszedł operację onkologiczną. Dziś "goni" za najlepszą sylwetką >>

Komentarze (0)