Ostatnie miesiące to szereg wydarzeń, które pokazują, że w obecnych czasach nie można oddzielić polityki od sportu. Zaczęło się tak naprawdę od zabójstwa George'a Floyda w USA, po którym popularność zyskał ruch Black Lives Matter. Na znak solidarności z czarnoskórymi, kierowcy Formuły 1 zaczęli klękać na polach startowych przed wyścigami, a podobne gesty widziano też w koszykarskiej NBA czy piłkarskiej Premier League.
W samej F1 kierowcy coraz głośniej zaczęli mówić też o przestrzeganiu praw człowieka. Zwłaszcza w momentach, gdy królowa motorsportu docierała do takich państw jak Bahrajn, Arabia Saudyjska czy Katar, gdzie powszechnie łamie się podstawowe wartości.
Natomiast w lutym świat sportu sprzeciwił się rosyjskiej inwazji na Ukrainę. W odpowiedzi na bestialskie działania Władimira Putina i jego armii, wielu sportowców z Rosji wykluczono z rywalizacji na Zachodzie. Prym w tych działaniach znów wiodła F1, która ledwie kilkadziesiąt godzin po wszczęciu wojny w Ukrainie odwołała tegoroczne GP Rosji, a potem wypowiedziała Rosjanom wieloletni kontrakt na organizację wyścigu F1.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Nadal zachwycił kibiców. To trzeba zobaczyć!
- Obserwujemy decydującą zmianę - powiedział w gazecie "Kurier" Alex Wurz, szef Stowarzyszenia Kierowców F1 (GPDA), zdaniem którego "jeszcze cztery czy pięć lat temu żaden zawodnik nie chciałbym poruszać kwestii politycznych i społecznych".
- To się zmieniło. Sport jest teraz zaangażowany w politykę. Nie jest już neutralny. Mamy takie czasy, że nie możemy być neutralni - dodał były kierowca F1.
Zdaniem Austriaka, u wielu kierowców F1 doszło do mentalnej zmiany i obecnie "nie boją się oni brać na swoje barki odpowiedzialności" i "reprezentować wartości, które wszyscy chcemy widzieć na całym świecie". Zmiana nie byłaby jednak możliwa, gdyby nie inne podejście szefów królowej motorsportu.
- Czasem po prostu dajemy im przestrzeń do rozmowy. Kierowcy mogą się swobodnie wypowiadać. To jest klucz do sukcesu, ale też droga do budowania odpowiedzialności sportu i jego zrównoważonego rozwoju - ocenił Wurz.
Bez wątpienia motorem napędowym zmian w F1 okazał się Lewis Hamilton. Brytyjczyk jako jedna z pierwszych osób w padoku zaczął się wypowiadać na kwestie światopoglądowe, wywierał presję ws. promocji walki z rasizmem czy dyskryminowaniem osób LGBTQ+. Gdy Formuła 1 pojawiła się na Bliskim Wschodzie, nie bał się stwierdzenia, że nie ma przyjemności z pobytu w tej części świata właśnie ze względu na łamanie praw człowieka.
- Lewis okazał się nie tylko fantastycznym kierowcą, ale też czynnikiem decydującym ws. zmian - podsumował Wurz.
Czytaj także:
Kilka zespołów F1 nie dokończy sezonu? Sytuacja wygląda coraz gorzej
Ferrari przekazało fatalne wieści. Charles Leclerc może się martwić