Burza w szklance wody? Mercedes reaguje na aferę z Hamiltonem
W sieci pojawiło się nagranie, które sugerowało, iż Lewis Hamilton po GP Hiszpanii dotykał tylnego skrzydła w bolidzie Red Bulla, czym mógł naruszyć przepisy F1. Mercedes zapewnia, że nic takiego nie miało miejsca i broni kierowcy.
Cześć kibiców Formuły 1 od razu przypomniała wydarzenia z ubiegłorocznego GP Sao Paulo, kiedy to Max Verstappen za dotykanie tylnego skrzydła w bolidzie Mercedesa i sprawdzanie jego elastyczności otrzymał karę w wysokości 50 tys. euro. Dlatego pojawiły się zarzuty, iż Lewis Hamilton też powinien zostać ukarany przez federację.
Z informacji "De Telegraaf" wynika, że Red Bull wystosował pismo do FIA i poprosił o dokładne wyjaśnienie incydentu z Barcelony. Sam zespół odmówił jednak komentowania sprawy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Justyna Kowalczyk-Tekieli wyglądała zjawiskowo. A to był zwykły spacerDo afery odniósł się też Mercedes, zdaniem którego mamy do czynienia z przesadną reakcją internautów. Przedstawiciele zespołu z Brackley twierdzą, iż Hamilton w ogóle nie dotknął bolidu Red Bulla, a niektóre stopklatki z filmu specjalnie są wycinane w taki sposób, aby sugerować coś innego.
- Lewis wrócił do padoku F1 po teście antydopingowym i nie dotknął żadnego samochodu - przekazał rzecznik prasowy Mercedesa.
Dotykanie bolidów F1 po zakończeniu wyścigu czy kwalifikacji swego czasu było normą, a w takich działaniach przodował Sebastian Vettel. Po incydencie z ubiegłorocznego GP Sao Paulo sędziowie postanowili ukrócić ten proceder. Jak podkreślili oni w swoim komunikacie, "tendencja była postrzegana jako nieszkodliwa i dlatego nie była właściwie nadzorowana", ale "stanowi naruszenie przepisów parku zamkniętego i może spowodować szkody w bolidzie".
Czytaj także:
Przedwczesna radość Mercedesa. Rywale studzą optymizm Niemców
Zespół Kubicy może zaskoczyć w GP Monako. Będzie podium?