Szef Mercedesa skarcony publicznie. Legenda F1 domaga się szacunku

Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: Toto Wolff (z lewej)
Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: Toto Wolff (z lewej)

Toto Wolff jest głównym przeciwnikiem powiększenia F1 o zespół należący do Michaela Andrettiego. - Jesteśmy dłużej w motorsporcie niż on. Nie ma potrzeby, by patrzył na nas z góry - twierdzi Mario Andretti, były mistrz świata F1 i ojciec Michaela.

Obecnie w Formule 1 rywalizuje dziesięć zespołów, ale Michael Andretti chciałby poszerzenia stawki o jego ekipę. Amerykanin od kilkunastu miesięcy prowadzi zakulisowe rozmowy w tej sprawie. Posiada nawet przedwstępną umowę z Alpine ws. dostawy silników. Jednak spora część padoku F1 nie chce słyszeć o nowych podmiotach.

Najgłośniej przeciwko powiększeniu F1 protestuje Toto Wolff. Szef Mercedesa twierdzi, iż taki ruch przyczyni się do zmniejszenia wartości dyscypliny, a zespoły stracą 10 proc. wpływów.

Publicznej krytyki ze strony Austriaka ma dość Mario Andretti. Mistrz świata F1 z roku 1978 wspiera syna w swoich planach związanych z dołączeniem do królowej motorsportu. - Toto bardzo otwarcie mówi o naszej wiarygodności. Tymczasem w rozmowach prywatnych ze mną brzmi inaczej - stwierdził Amerykanin w rozmowie z "Auto Motor und Sport".

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: gdy większość z was smacznie spała, Pudzianowski robił to!

- Uważam, że publiczna krytyka z jego strony to brak szacunku. Jesteśmy w motorsporcie znacznie dłużej niż on. Szanuję jego dotychczasowe sukcesy w F1, ale nie ma powody, by patrzył na nas z góry - dodał 82-latek.

Regulamin F1 zakłada, że nowy zespół musi pokryć wpisowe w wysokości 200 mln dolarów. To opłata dla już funkcjonujących ekip, która ma zrekompensować im straty finansowe wynikające z dzielenia nagród pieniężnych i sponsorskich na większą liczbę podmiotów.

- FIA jest dla nas bardzo otwarta. Spełniliśmy wszystkie wymagania. Teraz czekamy, aż podadzą nam kwotę, jaką trzeba zapłacić zespołom za włączenie nas do F1. Wiemy, że ta kwota mieści się w przedziale 200 mln dolarów. Może zechcą więcej, ale czekamy na ich informacje. Dla mnie nie ma jednak powodu, by płacić aż tyle - powiedział Mario Andretti.

Część ekspertów w padoku F1 obawia się, że zespół Andrettiego nie będzie konkurencyjny i zacznie odstawać od rywali, przez co zmaleje atrakcyjność wyścigów. - Ciągle ktoś mnie pyta, jak konkurencyjni będziemy. Odpowiadam im, że niech to będzie nasz problem. Przecież oni nie znają naszych przygotowań. Nie musimy zatrudniać nowych ludzi, bo już teraz mamy wielu doświadczonych pracowników - wyjaśnił były mistrz F1.

Andretti obecnie rywalizuje m.in. w Formule E, amerykańskim IndyCar, australijskiej serii Supercars i terenowych rajdach Extreme E. - Mamy wiarygodnych partnerów finansowych. Oni są świadomi projektu związanego z F1. Planowaliśmy starty w F1 od dawna. Zasługujemy zatem na więcej szacunku - podsumował.

Czytaj także:
Sebastian Vettel wysyłany na emeryturę. "Powinien być konsekwentny"
Koniec afery szpiegowskiej w F1. Zaskakująca decyzja Red Bulla

Komentarze (0)