Południe Francji, Lazurowe Wybrzeże, upalne temperatury - to właśnie kulisy tegorocznego GP Francji. Tor Paul Ricard w takich warunkach to przede wszystkim duże obciążenie dla jednostek napędowych. Zdecydowanie ponadprzeciętna część okrążenia pokonywana jest przy pełnym obciążeniu silnika, prędkości są również wyższe niż zazwyczaj.
Dlatego w konserwatywnym podejściu Ferrari do oprogramowania silnika Red Bull Racing upatrywał szanse dla Maxa Verstappena. Po kwalifikacjach sytuacja nie wyglądała tak różowo.
Zacięta walka Leclerc-Verstappen
W Q3 Charles Leclerc miał pomocnika w osobie Carlosa Sainza, który z czystym sumieniem mógł poświęcić swój sobotni występ ze względu na obowiązującą karę za wymianę podzespołów. Perfekcyjna koordynacja dwóch kierowców Ferrari i jazda w tunelu aerodynamicznym oznaczała dla Leclerca ok. 0,2 s przewagi.
Zatem przy nominalnej różnicy pomiędzy dwoma pretendentami do tytułu na poziomie 0,3 sekundy okazuje się, że ich faktyczne tempo było niemal identyczne, a przynajmniej bardzo zbliżone. Jednak właśnie owy status quo, ale ze wskazaniem na Leclerca, utrzymuje się już od dłuższego czasu.
Pomimo wyrobionej wcześniej dość komfortowej przewagi punktowej, Red Bull i Verstappen chcieliby zatrzymać jej ciągłe rozmienianie. Przy tak niewielkich różnicach decydują szczegóły, a mała zmiana w ustawieniach może być przyczynkiem do sukcesu bądź porażki.
Co ciekawe, Red Bull w przypadku Verstappena ewidentnie dużo eksperymentował zarówno w treningach, jak i kwalifikacjach z konfiguracją samochodu. Świadczy o tym np. różnica pomiędzy wynikiem uzyskanym w piątkowym treningu i w sobotnim. Przypomnijmy, że w piątek Holender był około 0,5 s wolniejszy od Ferrari, a w ostatnim treningu przed kwalifikacjami ponad 0,3 s szybszy. Podobnie zaskakiwała bardzo duża strata Verstappena w Q2, która szybko w Q3 została zniwelowana.
Wpływ pogody na wyścig
W niedzielę bardziej dawał o sobie znać słynny na Paul Ricard wiatr mistral, od którego swoją nazwę dostała nawet jedna z prostych toru. To o tyle ważne, że mogło wpłynąć na balans samochodu, ale również na prędkość maksymalną, a to właśnie w niej Red Bull upatrywał swoją główną szansę względem Ferrari. To właśnie dlatego Verstappen niespecjalnie przejmował się brakiem pole position.
Różnica w stosunku do Ferrari to około 7-10 km/h na końcu prostej, co w połączeniu z DRS powinno zagwarantować w miarę komfortową możliwość wyprzedzania. To wszystko prawda, ale i tak głównym, najbardziej newralgicznym czynnikiem na dłuższym dystansie są opony i ich tempo zużycia. To na tym wygrywa się lub przegrywa wyścig. Szczególnie w takich temperaturach. I szczególnie na Paul Ricard, gdzie ze względu na wymiary alei serwisowej ograniczono dozwoloną prędkość wyjątkowo do 60 km/h zamiast standardowych 80 km/h.
Przed wyścigiem dodatkowo przesunięto jeszcze początek tego ograniczenia wcześniej. Efekt był oczywisty. Pit-stop trwał po prostu dłużej, a więc główne pytanie strategiczne było chyba największą niewiadomą przed startem. Kompromis pomiędzy tempem na torze wynikającym ze stanu opon, a stratą czasu podczas pit-stopów jest tutaj wyjątkowo trudny.
Kolejny błąd Leclerca
Rywalizacji podczas wyścigu nie brakowało. Po bardzo dobrym starcie Lewis Hamiltona walka w czołówce dotyczyła przede wszystkim właśnie kierowcy Mercedesa z Sergio Perezem oraz bardzo wyrównanej jazdy Leclerca i Verstappena. Holender długo balansował na granicy strefy DRS, ale po jakimś czasie reguła dwóch sekund wzięła górę i aktualny mistrz świata postanowił oszczędzać opony.
Jako że niemal cała stawka zaczęła wyścig na pośredniej mieszance, dość szybko doczekaliśmy się pierwszej serii pit-stopów. Z czołówki na wymianę zdecydował się jako pierwszy Verstappen z założeniem, że na świeżych oponach będzie w stanie uzyskać lepsze tempo od Leclerca i w efekcie objąć prowadzenie po serii zjazdów do boksów. Było jasne, że właśnie ten moment jest decydujący, że właśnie na tym etapie decydują się losy wyścigu. Presja była ogromna. Presja, której niestety nie wytrzymał kierowca Ferrari popełniając błąd w jednym z szybkich zakrętów i rozbijając bolid.
Oczywiście cała reszta natychmiast na tym skorzystała, zjeżdżając do boksu w trakcie neutralizacji, co teoretycznie stawiało na gorszej pozycji Verstappena, który moment wcześniej zmienił już opony. Nie było jednak mowy, żeby Holender się tym przejmował, ponieważ akurat on walczy o tytuł nie z "całą resztą", a z Leclercem. Monakijczyk jeszcze w trakcie wyścigu udzielił wywiadu mediom, biorąc całą winę na siebie i wykluczając tym samym potencjalną awarię.
Leclerc zachował się jak dżentelmen. Punkt dla niego, ale niestety punkt czysto wirtualny. W brutalnej rzeczywistości rywalizacji F1 komplet punktów zdobywa się wygrywając wyścig, a warto pamiętać, że w przypadku Leclerca to nie pierwszy, niewymuszony błąd w tym sezonie. Podobna sytuacja miała bowiem miejsce na Imoli i za każdym razem dzieje się to w kluczowych dla wyścigu momentach przy ewidentnie wysokiej presji. To nie świadczy o kierowcy Ferrari najlepiej, chociaż on sam całkowicie trafnie podsumował sytuację mówiąc o swojej życiowej formie i zaprzepaszczonych szansach. Szkoda bo to zarówno dla niego, jak i dla zespołu bardzo demoralizujące. O włoskich tifosi nawet nie wspominając.
Szczególnie, że taki błąd następuje nie tylko w szczytowej formie jeśli chodzi o kierowcę, ale również zespół. Wystarczy spojrzeć na tempo wyścigowe Sainza, który najczęściej jest przecież jednak wolniejszy od Leclerca, aby dojść do przekonania, że Verstappenowi byłoby bardzo trudno pokonać w tym wyścigu Ferrari.
Kuriozum Ferrari
A propos Sainza. To kolejne kuriozum związane z Ferrari. Można byłoby wręcz powiedzieć, że jak do tej pory największym wspierającym Red Bulla w walce o tytuł jest… Ferrari. Pula utraconych punktów jest bowiem pokaźna. To przecież nie tylko błędy Leclerca we Francji czy we Włoszech, ale również, a może przede wszystkim, usterki techniczne.
Również na Paul Ricard problem nie leżał wyłącznie po stronie Leclerca, ponieważ cenne punkty stracił też Sainz, ewidentnie z winy zespołu. Nałożona kara 5 s była efektem niebezpiecznego wypuszczenia kierowcy ze stanowiska po pit-stopie. Hiszpan wyjechał tuż pod koła samochodu Alexandra Albona.
Taki jest właśnie aktualny sezon. Przy ograniczonym tempie rozwoju (limit budżetowy, brak testów itd.) wygrywa się, a raczej przegrywa utraconymi punktami. Chociaż dla porządku należy dodać, że Perez w końcówce również popełnił błąd "zasypiając" przy restarcie i tracąc miejsce na podium, które niemal dowiózł do mety. Dzięki temu jednak mieliśmy kolejną niespodziankę. Dwa Mercedesy na podium. Kto by się tego spodziewał choćby na początku weekendu GP Francji?
Czytaj także:
Wątpliwości ws. strategii Ferrari. Czy to była dobra decyzja?
Ferrari stanęło w obronie kierowcy. "Wróci silniejszy"
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak się bawili reprezentanci Polski