Transakcja warta miliony dolarów nie wypali? Przestraszyli się mocy giganta

Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Porsche Taycan
Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Porsche Taycan

To ma być transakcja warta miliony dolarów, za sprawą której Porsche stanie się nowym hegemonem F1. Do przejęcia 50 proc. akcji Red Bull Racing i sojuszu dwóch gigantów może jednak nie dojść. "Czerwone byki" boją się utraty swojej niezależności.

W roku 2026 w Formule 1 pojawią się nowe silniki, a wraz z nimi do rywalizacji mają przystąpić dwaj giganci motoryzacyjni. Audi już w ubiegły piątek potwierdziło swoje plany i szykuje się do nabycia 75 proc. akcji Saubera (obecnie rywalizuje jako Alfa Romeo). Z kolei Porsche od miesięcy ma przygotowywać się do budowy jednostek napędowych wraz z Red Bull Racing. Niemcy mieliby też nabyć 50 proc. udziałów w ekipie z Milton Keynes.

Ostatnie pogłoski z padoku F1 wskazują, że transakcja może się wykoleić na ostatniej prostej. "Motorsport Total" ustalił, że obie strony nie są w stanie porozumieć się ws. tego, kto będzie miał kluczowe zdanie w zespole i będzie pociągał za sznurki w Red Bull-Porsche, bo tak nazywać miałby się zespół począwszy od sezonu 2026.

Niezależność Red Bulla

Red Bull Racing od lat jest obecny w F1 i dorobił się miana jednej z lepszych ekip w stawce. "Czerwone byki" były w stanie rzucić wyzwanie Mercedesowi czy Ferrari, choć nie są gigantem motoryzacyjnym. To w głównej mierze zasługa Dietricha Mateschitza. Austriacki miliarder, zapalony entuzjasta motorsportu, co roku potrafi wydawać setki milionów dolarów na Formułę 1.

ZOBACZ WIDEO: Pudzianowski wrócił do korzeni! Tylko spójrz na to

Brak zaplecza technicznego sprawił, że Red Bull od lat skazany jest na korzystanie z silników innych producentów. Nie przeszkodziło to ekipie w dominowaniu w F1 w latach 2010-2013, bo wówczas jednostka Renault była dość konkurencyjna, a i Francuzi wycofali się wtedy ze stawki z zespołem fabrycznym. Problem pojawił się w momencie, gdy gigant motoryzacyjny powrócił do królowej motorsportu i zaczął myśleć bardziej o własnej ekipie, niż o "czerwonych bykach".

W roku 2020 zespół znalazł idealnego partnera w postaci Hondy. Japończykom nie zależało na odgrywaniu pierwszych skrzypiec, ale też kilka miesięcy później m.in. w następstwie pandemii koronawirusa ogłosili swoje wyjście z F1. Decyzji Azjatów nie zmienił nawet sukces w postaci tytułu mistrzowskiego dla Maxa Verstappena w sezonie 2021.

Honda oficjalnie wycofała się z F1 z końcem ubiegłego roku, ale nadal dostarcza silniki Red Bullowi i Alpha Tauri. Będzie to robić aż do końca sezonu 2025. Obu stronom udało się bowiem podpisać porozumienie, na mocy którego "czerwone byki" zyskały prawa do produktu Japończyków.

Teraz kierownictwo firmy z Japonii wysyła sygnały, że jest gotowe wrócić do F1 w roku 2026, co tworzy problem bogactwa Red Bullowi. Dotychczasowa formuła współpracy przyniosła efekty, więc czy warto z niej rezygnować na rzecz Porsche? Część osób w Milton Keynes na to pytanie zaczyna odpowiadać przecząco.

Honda ma wybór, Porsche nie

Jeśli Honda postanowi powrócić do F1 w roku 2026, ma mocno ograniczone opcje. Firma rozstawała się w atmosferze konfliktu z McLarenem, więc alternatywą byłby Williams albo przejęcie na własność Alpha Tauri. Równocześnie Japończycy mają naciskać na to, by silniki produkowane były nadal w kraju kwitnącej wiśni, bo w rozwój tamtejszego ośrodka zainwestowano miliony dolarów.

Problem w tym, że Red Bull zaczął się przygotowywać do życia bez Hondy i wybudował fabrykę silników w Milton Keynes, a nawet założył spółkę Red Bull Powertrains. Zatrudniła ona już ponad 350 osób, a docelowo personel ma osiągnąć liczbę 450. To argument za tym, by jednak dogadać się z Porsche.

Porsche zamierza wejść do F1, by zwiększyć sprzedaż samochodów
Porsche zamierza wejść do F1, by zwiększyć sprzedaż samochodów

Niemcy obecnie są w kłopotliwej sytuacji, bo nie posiadają alternatywy. McLaren czy Williams nie mają specjalistów od budowy silników. Gdyby firma ze Stuttgartu chciała ich rekrutować na własną rękę, projektowanie i budowanie nowej jednostki napędowej rozpoczęłoby się z opóźnieniem, co odbiłoby się na wynikach w roku 2026.

Co w tej sytuacji zrobi Red Bull? - Posuwamy się naprzód z planami dotyczącymi Red Bull Powertrains. Odpaliliśmy pierwszy silnik przed przerwą wakacyjną. Do roku 2026 zostało jeszcze trochę czasu. Ze strategicznego punktu widzenia będziemy musieli zrobić to, co jest właściwe dla zespołu i firmy. Trwa dyskusja w tej sprawie - powiedział motorsport.com Christian Horner, szef Red Bulla.

Czego boi się Red Bull?

Z informacji "Auto Motor und Sport" wynika, że do współpracy Red Bulla z Porsche może nie dojść, bo Christian Horner, Adrian Newey i Helmut Marko chcą maksymalnie chronić niezależności zespołu. Uznają, że skoro ekipa odniosła sukces w obecnych okolicznościach, to może pozostać na szczycie bez pomocy. Tymczasem Niemcy, mając 50 proc. akcji zespołu, będą chcieli mieć coś do powiedzenia.

- Sytuacja jest trudna. Mamy wiele szczegółów do wyjaśnienia. Cieszymy się z zainteresowania Porsche, ale to nie jest takie proste - powiedział Marko.

Teoretycznie obie strony mają czas do 15 października, by osiągnąć porozumienie. Wtedy mija termin zgłoszenia chęci rywalizacji w F1 i uiszczenia opłaty na rzecz FIA, co zagwarantowałoby przedstawicielom Porsche obecność na spotkaniach dotyczących przyszłości królowej motorsportu i głosowania ws. ewentualnych zmian w przepisach.

- To data, która nie wyklucza zawarcia umowy po 15 października, bo mamy Red Bull Powertrains, które może dostarczać silniki nawet dwóm zespołom w roku 2026 - zauważył Horner.

Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty

Czytaj także:
Co z Porsche w F1? Pojawiają się kłopoty
Ekipa Kubicy na sprzedaż. Polak w nowej roli?

Komentarze (0)