Mick Schumacher nie nawiązał do legendy ojca. Ferrari pożegnało go bez żalu

Materiały prasowe / Haas / Na zdjęciu: Mick Schumacher
Materiały prasowe / Haas / Na zdjęciu: Mick Schumacher

Jeszcze kilka lat temu Mick Schumacher mógł wybierać między akademią Ferrari a Mercedesa. Postawił na Włochów i liczył, że nawiąże do legendy ojca w czerwonym bolidzie. Stało się inaczej. Wszystko wskazuje, że ta historia nie będzie mieć happy endu.

Ledwie kilka lat temu, gdy Mick Schumacher zaczął osiągać dobre wyniki w seriach juniorskich, w swojej akademii talentów widziały go Ferrari i Mercedes. Niemiec postawił na włoską ekipę, bo to w niej jego ojciec wyrósł na gwiazdę Formuły 1 i zdobył pięć z siedmiu tytułów mistrza świata. Stajnia z Maranello wzięła Schumachera pod swoje skrzydła, wsparła jego starty w Formule 2, zorganizowała pierwsze jazdy bolidem F1 i załatwiła miejsce w Haasie.

Od samego początku pojawiały się wątpliwości co do umiejętności Niemca. Dan Ticktum, jeden z jego rywali w Formule 3, oskarżał zespoły o jego faworyzowanie z powodu "głośnego nazwiska". Dwa lata w Haasie pokazały, że syn legendy jest przyzwoitym kierowcą, ale nie wybitnym. Amerykańska ekipa pożegnała go bez żalu, zastępując doświadczonym Nico Hulkenbergiem.

"Ferrari dziękuję Mickowi za te cztery lata i wiele wspólnie przejechanych kilometrów, życząc mu wszystkiego dobrego w przyszłości" - napisano w komunikacie pożegnalnym Ferrari, w którym wyliczono też osiągnięcia młodego Niemca.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: rzucał przez całe boisko. Pięć razy. Coś niesamowitego!

Liczby są jednak bezlitosne dla syna Michaela Schumachera. Punktował on w zaledwie dwóch z 43 wyścigów. Do tego często rozbijał bolidy. Nieoficjalne szacunki wskazują, że jego poważne incydenty w sezonach 2021 i 2022 kosztowały Haasa po ok. 4 mln dolarów. Daje to łącznie 8 mln dolarów. Za dużo, jak na mały zespół, który dokładnie patrzy na każdego centa.

Mick Schumacher liczył, że nawiąże do legendy ojca, że będzie wygrywał wyścigi F1 w czerwonym samochodzie, być może włączy się do walki o tytuł. To jednak mało prawdopodobne. Niemcowi pozostaje radość z faktu, że w sezonie 2022 był oficjalnie rezerwowym zespołu z Maranello i odbywał testy za kierownicą Ferrari. Decyzja o zwolnieniu 23-latka z akademii talentów Ferrari, którą jeszcze latem miał podjąć Mattia Binotto, może świadczyć o tym, że czasy osiągane w tych testach odbiegały od najwyższego poziomu.

Mercedes nie pozwolił zginąć Schumacherowi i zakontraktował go w roli rezerwowego na sezon 2023. Widać tu pewną analogię do wydarzeń z kariery ojca, który zakończył przygodę z F1 po raz pierwszy w roku 2006, by kilka lat później dać namówić się niemieckiej ekipie na powrót do królowej motorsportu. Trudno jednak nie ulec wrażeniu, że Toto Wolff w całej sytuacji chce wykorzystać magię nazwiska Schumacher i osiągnąć efekt PR-owy.

Związek Ferrari i Schumachera dobiegł końca
Związek Ferrari i Schumachera dobiegł końca

Schumacher w niemieckim zespole ma pracować w symulatorze, brać udział w spotkaniach z inżynierami, niewykluczony jest udział w testach. Nie jest to zakres obowiązków, który znacząco poprawiłby jego umiejętności, ale też zapewne model W14 będzie lepszy od maszyny Haasa, dlatego 23-latkowi w razie ewentualnego występu w sesji testowej czy treningowej będzie łatwiej o pozycję w czołówce F1.

Paradoks Schumachera polega na tym, że jego powrót do F1 w roku 2024 jest bardzo prawdopodobny. Wszystko za sprawą Audi, które pojawi się w stawce w sezonie 2026, ale już od kolejnej kampanii będzie mieć sporo do powiedzenia w Sauberze. Firma chce niemieckiego kierowcy w królowej motorsportu, a tych nie widać na horyzoncie. 35-letni Hulkenberg nie jest opcją na przyszłość ani tym bardziej kierowcą z topu.

Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty

Czytaj także:
Ten transfer może naznaczyć epokę w F1. Idealny ruch dla Audi
Mick Schumacher z nową rolą w F1. Mercedes wyciągnął pomocną dłoń

Komentarze (0)