Będzie bitwa o wielki kontrakt w F1? Japończycy myślą o powrocie
Jeszcze kilkanaście lat temu Bridgestone był oficjalnym dostawcą opon dla F1. W roku 2011 japońską firmę w tej roli zastąpiło Pirelli, a produkty Włochów nie zbierają najlepszych opinii. Teraz Azjaci na poważnie biorą pod uwagę powrót do F1.
Z ustaleń "AMuS" wynika, że powrotem do F1 zainteresowany jest Bridgestone. Japończycy produkowali opony dla królowej motorsportu w latach 1997-2010, będąc w końcowej fazie jedynym dostawcą ogumienia, a wcześniej też dostarczali gumy na wybrane rundy w sezonach 1976 i 1977.
Chęć powrotu Bridgestone do F1 może wywołać trzęsienie ziemi. Produkt oferowany przez Japończyków zbierał świetne recenzje i kierowcy z niezadowoleniem przyjęli decyzję firmy, która po sezonie 2010 postanowiła pożegnać mistrzostwa. Od tego czasu ogumienie dostarcza Pirelli, którego opony regularnie są krytykowane przez kierowców.
ZOBACZ WIDEO: Jej figura robi wielkie wrażenie. Tylko spójrz na te zdjęcia z rajskich wakacjiWarto jednak pamiętać, że Bridgestone produkowało opony w nieco innych realiach, gdy bolidy były znacznie lżejsze i nie były tankowane na dystans całego wyścigu. W ten sposób Japończykom łatwiej było stworzyć mieszanki, które nie były podatne na przegrzewanie się i szybką degradację.
Podobnie jak w poprzednich latach, przetarg wyłoni tylko jednego dostawcę opon, bo F1 odeszła od wojny producentów ogumienia. Na bitwie Pirelli i Bridgestone skorzysta królowa motorsportu i FIA, bo w grę wchodzą duże pieniądze.
Obecny kontrakt z Pirelli gwarantuje królowej motorsportu od 30 do 40 mln dolarów rocznie. Walka o status oficjalnego dostawcy opon F1 najpewniej wywinduję tę stawkę do niespotykanych wcześniej kwot. W zamian zwycięzca przetargu zapewni sobie ogromną ekspozycję marketingową.
Firmy zainteresowane dostarczaniem opon dla F1 mają czas do końca maja, aby złożyć aplikację w przetargu. Zwycięzca całej procedury ma być znany jeszcze przed wakacjami.
Czytaj także:
- Kierowca nie ucieknie z zespołu F1. Może zmarnować swój talent
- Rosyjski miliarder nie porzucił marzenia. Chce mieć zespół F1