Rosja wszczęła wojnę w Ukrainie i stała się pariasem na arenie międzynarodowej. Ze względu na sankcje gospodarcze, wiele biznesów wycofało się z kraju rządzonego przez Władimira Putina. Obojętna na barbarzyńską agresję Moskwy nie pozostała Formuła 1, która dość szybko odwołała GP Rosji, a następnie całkowicie zerwała kontrakt na organizację wyścigu F1. Miał on obowiązywać jeszcze przez kilka kolejnych lat.
Rosjanie zdążyli uiścić opłatę licencyjną za prawa do wyścigu F1 i w obliczu odwołania zawodów, domagają się jej zwrotu. - Oni są nam winni pieniądze. Prosiliśmy już Formułę 1 o ich zwrot. Zapłaciliśmy, ale nie otrzymaliśmy show - powiedział agencji TASS Aleksiej Titow, szef firmy Rosgonki, która była promotorem GP Rosji.
- F1 przyznaje, że dług istnieje, więc w tym sensie nie ma między nami sporu. Jednak twierdzą, że nie są w stanie technicznie zwrócić pieniędzy. My, jako organizacja, byliśmy kiedyś kontrolowani przez VTB Bank. Był on sponsorem technicznym wyścigu. Dlatego istnieją prawne bariery, które uniemożliwiają zwrot środków - dodał Titow.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Zerwał pajęczynę. Tego gola można oglądać w kółko
VTB Bank, o którym wspomniał Titow, został objęty sankcjami Zachodu, gdyż finansuje on machinę wojenną Putina. Równocześnie bank był sponsorem tytularnym GP Rosji. Do niego należała też firma Rosgonki, odpowiedzialna za wyścig w Soczi.
- Czy jest jakaś nadzieja na odzyskanie pieniędzy? Oczywiście. To są państwowe fundusze i nie boję się tego powiedzieć - zadeklarował Rosjanin.
Co ciekawe, Rosjanie zdają się nie żałować zakończenia współpracy z F1. - Ani trochę nie tęsknię za F1. Oni odeszli, a my otrzymaliśmy możliwość stworzenia własnych zawodów w Rosji, z czego skorzystaliśmy. To tylko plus dla nas wszystkich - podsumował Titow.
Czytaj także:
- Nadchodzą spore zmiany w F1. Kierowcom i zespołom się spodobają
- Wiadomo, co z ekipą Orlenu w F1. Odbyły się trudne rozmowy