W czwartek Christian Horner był obecny na prezentacji nowego bolidu Red Bull Racing. Mówił na niej, że jest przekonany o pozostaniu na stanowisku szefa zespołu Formuły 1 w sezonie 2024, pomimo prowadzonego przeciwko niemu śledztwu ws. "niewłaściwego zachowania". Wsparcie 50-latkowi okazał też Max Verstappen.
Mogło się wydawać, że tak stanowcza postawa Brytyjczyka dowodzi temu, że zarzuty dotyczące mobbingu nie potwierdzą się. Tymczasem w piątek "De Telegraaf" poinformował, że szef Red Bulla miał też molestować seksualnie jedną z pracownic. Pokrzywdzona kobieta miała przez długi okres czasu otrzymywać wiadomości o agresywnym, seksualnym charakterze.
Pracownica Red Bulla przedstawiła dowody w tej sprawie nie tylko specjalnie wynajętemu prawnikowi, który na życzenie Red Bulla ma rozwikłać aferę, ale też dziennikarzowi "De Telegraaf". Horner miał próbować uciszyć przedstawiciela prasy, oferując mu 760 tys. euro za odstąpienie od napisania artykułu na ten temat. Reporter nie przyjął tej propozycji. Ugody nie chciała też zawrzeć poszkodowana kobieta.
ZOBACZ WIDEO: Magazyn PGE Ekstraligi. Gośćmi: Dowhan, Krawczyk, Baron i Jaźwiecki
Tymczasem nowe informacje przekazał "F1 Insider", które jeszcze bardziej komplikują sprawę. Z jego ustaleń wynika, że za decyzją o wynajęciu zewnętrznego prawnika stoją tajscy akcjonariusze Red Bulla. Optują oni za pozostawieniem Hornera na stanowisku i wierzą, że zarzuty stawiane Brytyjczykowi nie potwierdzą się.
Problem polega na tym, że wynajęty prawnik przesłuchał Hornera i poszkodowaną pracownicę, po czym miał złożyć raport końcowy. Mężczyzna nigdy jednak nie dotarł do siedziby Red Bulla w Austrii - ustalił "F1 Insider". Udał się bowiem na urlop, nie przedstawił żadnych wniosków z przesłuchania przeprowadzonego w Londynie i przestał odbierać telefony.
Do Tajów należy 51 proc. akcji Red Bulla, więc Horner ma świadomość tego, że bez ich zgody nie zostanie odwołany ze stanowiska szefa ekipy F1. Tak poważne oskarżenia staną się jednak wkrótce kulą u nogi dla giganta produkującego napoje energetyczne. Zwłaszcza że w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii opinia publiczna wyczulona jest na tego typu skandale, co jest m.in. konsekwencją powstania ruchu obywatelskiego #MeToo.
Szef Red Bulla planuje pojawienie się na zimowych testach F1 w Bahrajnie (21-23 lutego), a nawet na pierwszym wyścigu nowego sezonu (2 marca). W padoku ma jednak narastać presja związana z tym, by Brytyjczyk dobrowolnie odszedł z ekipy. W sprawę zaangażować może się nawet Liberty Media, czyli amerykański właściciel Formuły 1.
Czytaj także:
- Największy talent od czasów Kubicy. 18-latek z Cieszyna przed życiową szansą
- Ostatni będą pierwszymi. Czy to najlepszy bolid w F1?