Życie Michaela Schumachera zmieniło się bezpowrotnie 29 grudnia 2013 roku. Niemiec wybrał się na narty w okolice francuskiego Grenoble, a jeden z jego przejazdów zakończył się poważnym upadkiem i uderzeniem głową o kamień. Pomimo kasku na głowie, siedmiokrotny mistrz świata Formuły 1 doznał rozległych obrażeń głowy. Przez kilka miesięcy znajdował się w śpiączce, a jego obecny stan zdrowia pozostaje nieznany.
Rodzina byłego kierowcy Ferrari postanowiła nie ujawniać, jak czuje się Niemiec. Schumacher spędza czas w rezydencjach nad Jeziorem Genewskim i na Majorce. Obie dostosowano do jego stanu zdrowia, zamieniając je niemal w prywatne kliniki. Równocześnie dostęp do 56-latka ma wąskie grono osób - oprócz rodziny są to osoby, które współpracowały z kierowcą w F1.
ZOBACZ WIDEO: "Bez złota nie będzie ładnie”. Co przyniesie współpraca Rusko z Protasiewiczem?
- Nie sądzę, byśmy jeszcze go zobaczyli publicznie. Czuję się trochę niekomfortowo, mówiąc o jego stanie, ponieważ rodzina - z właściwych powodów - chce to trzymać w tajemnicy - powiedział w rozmowie z "The Sun" Richard Hopkins, były szef ds. operacji torowych w Red Bull Racing, który nawiązał przyjacielskie relacje z legendą F1. Obaj poznali się w latach 90., gdy kariera Niemca dopiero rozkwitała.
Brytyjczyk zaznaczył, że pomimo przyjacielskiej relacji nie należy do "wewnętrznego kręgu", który może liczyć na odwiedzanie siedmiokrotnego mistrza świata F1. W tym gronie znajdują się m.in. Jean Todt i Ross Brawn, którzy współpracowali z "Schumim" w Ferrari.
Hopkins podkreślił, że dla każdego z odwiedzających Schumachera kluczowe jest zachowanie dyskrecji. - Myślę, że każdy, kto odwiedza Michaela, ma szacunek, by niczego nie ujawniać. Tak rodzina chce zarządzać tą sprawą. Uważam, że to uczciwe i pełne szacunku wobec bliskich. Nawet gdybym coś wiedział, rodzina byłaby rozczarowana, gdybym to ujawnił - dodał.