Formuła 1 przeciwna wojnie oponiarskiej

Paul Hembery nie jest pewien, czy Pirelli pozostałoby oficjalnym dostawcą ogumienia do F1, jeśli do sportu powróciłaby wojna oponiarska, argumentując, że wyścigi straciłyby wtedy na atrakcyjności.

Nataniel Piórkowski
Nataniel Piórkowski

- Pracujemy dla sportu. To sport musi dokonać wyboru, czego chce. Jeśli chce wojny oponiarskiej i powrotu procesyjnych wyścigów, podobnie jak miało to miejsce w ubiegłej dekadzie, kiedy spadała widownia, ma do wyboru taką możliwość. To nie jest nasza decyzja. Poczekamy i zobaczymy, czy zmienią się zasady. Jeśli tak się stanie, rozważymy co dalej. Z całą pewnością zespoły nie są na tę chwilę zainteresowane wojną oponiarską - powiedział Paul Hembery dla autosport.com.

Jako drugi argument Hembery wymienił fakt, iż powrót rywalizacji dostawców ogumienia doprowadziłby do ponownej eskalacji kosztów, z czym ostatnio walczy całe środowisko Formuły 1. - Musielibyśmy najpierw zapoznać się z zasadami i tym, co tak właściwie oznacza samo pojęcie wojny oponiarskiej. Jeśli mielibyśmy wydawać sto milionów euro, aby zyskać pół sekundy na okrążeniu i nigdy nie udowodnić, że dostarczamy lepsze ogumienie, ponieważ zawsze będą dominujące zespoły, to cała ta sytuacja nie ma głębszego sensu.

- Widzieliśmy to w przeszłości. W Formule 1 zdobędziesz reputację jako dostawca ogumienia, robiąc drugie Indianapolis i zatrzymasz wyścig. Ostatecznie nikt tak naprawdę nie pamięta, z jakich opon korzystały jakie zespoły w czasach wojny oponiarskiej. Nikt tego nie wie, ponieważ pieniądze były wydawane na szukanie rezultatów, których publiczność nigdy nie zobaczyła. A jeśli widz nie może tego zaobserwować, to my tego nie rozumiemy.

Hembery przytoczył również po raz kolejny przykład Indianapolis 2005, gdy na starcie wyścigu o Grand Prix Stanów Zjednoczonych ustawiło się zaledwie sześć bolidów korzystających z ogumienia Bridgestone, zaznaczając, że powrót do rywalizacji pomiędzy producentami opon może także ostatecznie odbić się na poziomie bezpieczeństwa zawodów. - Żaden z zespołów, z którymi rozmawiałem nie chce wojny oponiarskiej. Postrzegają ją jako marnowanie pieniędzy, strefę bez kontroli i nikłą wartość dla widza, ale także - ostatecznie - jako coś mogącego wpłynąć na bezpieczeństwo. Firmy oponiarskie mogłyby naciskać do granic możliwości, bo tam mogłyby zyskać osiągi. To, co widzieliśmy na Indy w 2005 roku, to ostateczny efekt wojny oponiarskiej. Nie sądzę że jest on dobry dla producentów ogumienia, a na pewno nie dla sportu.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×