Manor przetrwał w F1 dzięki Julesowi Bianchiemu

Francuski kierowca, który od kilku miesięcy znajduje się w stanie śpiączki farmakologicznej, swoim jednym występem mógł uratować istnienie ostatniego zespołu, który dołączył do tegorocznej stawki F1.

- Myślę o Julesie praktycznie każdego dnia - powiedział Auto Hebdo szef teamu Manor Marussia F1 Team, John Booth. - Powinien być z nami w Melbourne i dzielić naszą radość. Nie udało nam się wyjechać na tor, ale wygraliśmy naszą walkę. Chciałbym, aby Jules wygrał także swoją - dodał. [ad=rectangle]

Zespół występujący w poprzednim roku pod nazwą Marussia świętował w Monte Carlo pierwsze w historii punkty w Formule 1 za dziewiąte miejsce Julesa Bianchiego. Francuski zawodnik w dalszej fazie sezonu doznał poważnego wypadku podczas GP Japonii i do dziś walczy o swoje życie w szpitalu w Nicei.

- Bez niego i jego dwóch punktów, które wywalczył w Monako, nie byłoby nas tutaj. Na końcu to właśnie przekonało nowych inwestorów o potencjale tego zespołu - przyznał Booth.

- Nasza obecność w stawce F1 to sposób na powiedzenie Julesowi, że wyścig nie kończy się nim nie zostanie wywieszona flaga w szachownicę. Nie wiem czy nasz powrót na tor będzie jakimkolwiek pocieszeniem dla jego rodziców, ale mam nadzieję, że chociaż doda im odrobinę otuchy - dodał szef Manora.

Komentarze (0)