Tegoroczne Grand Prix Japonii to pod względem atmosfery w padoku kontynuacja bardzo napiętych relacji utrzymujących się co najmniej od kilku wyścigów. Powodem są problemy finansowe i brak konkretnej decyzji co do ewentualnego przejęcia zespołu Lotusa przez Renault. Sprawa jest finalizowana od kilku tygodni jednak do tej pory nie zakończyła się umową. Renault jednoznacznie czeka na dalszy rozwój wydarzeń próbując dokonać przejęcia w najbardziej dogodnym finansowo momencie. Bardzo napięta sytuacja panuje w relacjach pomiędzy aktualnym zarządem zespołu Lotus, a Bernie Ecclestonem. Nieoficjalnie mówi się o niemalże otwartej wojnie. Wieloletni szef Formuły 1 jest przekonany, iż przeciągające się rozwiązanie kwestii Lotusa jak i mocne nagłośnienie sprawy bardzo negatywnie wpływa na wizerunek Formuły 1, a dla Berniego słabszy wizerunek oznacza gorszą pozycję negocjacyjną, chociażby w ramach potencjalnych nowych wyścigów.
Tradycyjnie Brytyjczyk nie przebiera w środkach i w sposób klarowny daje wyraz swoim niezbyt ciepłym emocjom w stosunku do szefostwa teamu. Dochodzi nawet do dość prozaicznych problemów członków ekipy w wyniku działań Ecclestona. Lotus nie dysponuje aktualnie własną częścią hospitality ze względu na zalegające płatności. W piątek cały team zgłosił się zatem na lunch do ekskluzywnego Paddock Club. Okazało się jednak, że Ecclestone przewidział jedynie możliwość korzystania mechaników z usług tego miejsca. Zarząd nie został zatem wpuszczony, a finalnie musiał zadowolić się skromnymi kanapkami zaproponowanymi przez stanowisko Pirelli. To oczywiście dygresja, ale pokazuje sposób działania, atmosferę i determinację niektórych osób. Nie da się przecież zaprzeczyć, że tak otwarta presja może wymiernie wpływać na negocjacje w ramach przejęcia, a Renault czeka i… zaciera ręce. Do czasu jednak, bowiem Ecclestone w nieoficjalnych pertraktacjach wyznaczył ostateczny termin finalizacji transakcji na poniedziałek, bezpośrednio po wyścigu w Japonii. Zobaczymy czy zostanie on dotrzymany.
Od strony sportowej mieliśmy już w sobotę powrót, po sensacyjnym Singapurze do tak charakterystycznego w tym sezonie status quo. Dwa pierwsze pola startowe zostały tradycyjnie "upolowane" przez bolidy Mercedesa, a tuż za nimi uplasował się kierowca Williamsa. Zaskakująca była jednak kolejność kierowców Mercedesa. Pole position zdobył bowiem Nico Rosberg. Warto podkreślić, że jest to raptem drugie pole position Niemca w aktualnym sezonie. Ten fakt pokazuje jak często, pomimo niekwestionowanej przewagi technicznej i wbrew pozorom bardzo wyrównanej walki rywalizacja ta przyjmuje jednostronny wymiar. Rosberg jest zawsze tuż za rywalem, ale w sensie rozdawania kart miał w tym roku wyjątkowo mało do powiedzenia. Hamilton tłumaczył się niezbyt dobrym zgraniem toru z samochodem. To duża rzadkość szczególnie, iż Suzuka ma reputację jednego z najbardziej wymagających pod względem jeździeckim torów na świecie. Do tej pory takie słabsze momenty, zagubienie pod względem ekstrakcji z samochodu optymalnego set upu niemal się Hamiltonowi nie zdarzały. Czy może mieć to związek z wyjątkowo nieudanym dla Hamiltona poprzednim weekendem na torze Marina Bay? Trudno powiedzieć tym bardziej, iż nie bardzo można w jego przypadku mówić o presji. Przewaga punktowa zapewnia mu mocno komfortowy status w aktualnej klasyfikacji, a team może poszczycić się bardzo korzystną historią defektów.
W niedzielę wszystko stało się jasne. W poziomie jazdy Hamiltona nie było widać już cienia niepewności. Decydujący okazał się start, w którym tradycyjnie Hamilton zaprezentował swój niebywały kunszt optymalnego wykorzystania kluczowych momentów. Nie tylko był w stanie objąć prowadzenie, ale dodatkowo jego główny rywal spadł na czwartą pozycję. Anglik zatem od pierwszego okrążenia realizował standardowy dla niego plan. Od razu bowiem mógł koncentrować się nad wypracowaniem odpowiedniej przewagi i kontrolować wyścig. W znacznie mniej komfortowej sytuacji znalazł się Rosberg. Wyjściowa strategia Mercedesa nie zakładała 4-tej pozycji po pierwszym okrążeniu. Rosberg startował przecież z pierwszego pola, więc założenia musiały być inne. Na domiar złego tuż przed Niemcem plasował się Valteri Bottas, ewidentnie tego pierwszego spowalniając. Takie tempo zwiększało stratę Rosberga zarówno do prowadzącego Hamiltona jak i jadącego na drugiej pozycji Vettela.
Rosberg powinien starać się jak najszybciej wyprzedzić Bottasa, ale przez wiele okrążeń okazywało się to niemożliwe. W końcu Niemiec dostał informację o przegrzaniu silnika i dalsze próby ataku musiał odłożyć na później. Cała nadzieja leżała teraz w strategii zespołów i optymalnym rozegraniu pierwszego z dwóch planowanych pit stopów. Wiedział o tym Williams i odpowiednio zmodyfikował taktykę. Bottas zjechał jako jeden z pierwszych kierowców. Jednocześnie zarówno kierowca Williamsa jak i Mercedesa próbowali maksymalnie podkręcić tempo. Było bardzo blisko, Rosberg opóźniał zjazd do boksów, ale wyjechał jednak za Bottasem. Nowe opony oznaczają nowe rozdanie kart i po pit stopie Rosberg był w stanie niemal od razu skutecznie zaatakować kierowcę Williamsa przesuwając się na trzecią pozycję.
W połowie dystansu prowadzący Hamilton miał już niemal 13 sekund przewagi nad Ferrari Vettela, za którym w odstępie 2 sekund jechał Rosberg. Dwa pierwsze miejsca wyglądały zatem dla Mercedesa na całkiem realną perspektywę. Vettel jednak skutecznie się bronił robiąc naprawdę dobre czasy. Ponownie decydująca okazała się seria pit stopów. Również ponownie strategia Mercedesa względem Rosberga trzymała się na przysłowiowym włosku. Nico nie był w stanie uzyskiwać czasów, które w znaczący sposób odbiegałyby od tempa Vettela. Plan Mercedesa okazał się minimalnie, ale jednak lepszy od Ferrari. Rosberg wyjechał po zmianie tuż przed kierowcą włoskiego zespołu i od razu narzucił bardzo ambitne tempo, którego Vettel nie był w stanie utrzymać. Na tym etapie wyścigu do końca pozostawało 20 okrążeń, a Rosbergowi brakowało do lidera około 9-ciu sekund. Problemem w końcówce okazał się jednak duży ruch. Czołówka musiała dublować wielu kierowców, którzy z kolei aktywnie walczyli między sobą o pozycje. Charakterystyczna była pod tym względem grupa kilku kierowców jadąca za Marcusem Ericssonem. Bardzo szybko przewaga Hamiltona wzrosła do ponad 16 sekund kończąc jakiekolwiek nadzieje Rosberga na ewentualne zwycięstwo. Tym samym powrócił tak utarty w tym sezonie schemat w postaci nietykalnego Hamiltona i jadącego za nim ze sporą stratą Rosberga. Ten schemat to również wyraźny dysonans pomiędzy czystą prędkością, którą Rosberg przecież ma co potwierdził w sobotę, a nieumiejętnością wykorzystania szans wyścigowych na podobnym poziomie co Hamilton.
Na koniec warto podkreślić bardzo ładną jazdę Verstappena, który pomimo 10 miejsc różnicy na starcie w stosunku do drugiego kierowcy Toro Rosso uplasował się na mecie przed swoim kolegą z zespołu Carlosem Sainzem. Kolejnym punktem zwracającym uwagę jest zaskakująco niski poziom Williamsa w sensie tempa wyścigowego, pomimo udanej czasówki. Prędkość jest przecież niepodważalna jednak w wyścigu brytyjski team nie jest w stanie nawiązać walki z konkurentami, od których niekoniecznie jest wolniejszy. Warto też wspomnieć o Fernando Alonso. Dużo się o tym zawodniku mówi, pomimo zupełnego braku wyników. Oczywiście ich brak jest spowodowany aktualnym poziomem sportowym teamu, a konkretnie Hondy.
W oczy rzuca się jednak pewna sztuczność w wydaniu hiszpańskiego kierowcy. Jak inaczej bowiem nazwać sytuacje, w której przed wyścigiem, oficjalnie Alonso mówi o dużej cierpliwości w stosunku do teamu, zerowej presji na wyniki i spokojnym oczekiwaniu na stopniowy rozwój, co do którego jest przekonany, iż kiedyś nastąpi, a z kolei w trakcie wyścigu, już pod wpływem emocji przekazuje całą serię komunikatów jednoznacznie ośmieszających zespół? Mówi o pełnej kompromitacji, pyta zespół czemu przychodzi mu się ścigać z takimi kierowcami itd. Wizerunkowo sprawę zdecydowanie pogorsza fakt, iż dla Hondy jest to domowy wyścig, a prezes koncernu zasiada na trybunach co należy zdecydowanie do rzadkości. Czy Ron Dennis naprawdę nie wyciągnął wniosków z sezonu 2007?
Jarosław Wierczuk - były kierowca wyścigowy. Ścigał się w Formule 3000, Formule 3, Formule Nippon oraz testował bolid Formuły 1. Obecnie Prezes Fundacji Wierczuk Race Promotion, której celem jest promocja i pomoc młodym kierowcom.