"Syn wiatru", który dokonał niemożliwego. Wspomnienie Johna Surteesa
Na pierwsze zwycięstwo w F1 musiał jednak czekać aż do sezonu 1963, kiedy to miejsce w swoim zespole zaproponował mu sam Enzo Ferrari. Surtees na tyle rozwinął bolid Ferrari, że w kolejnym roku cieszył się z tytułu mistrzowskiego. I tym samym zapisał się w historii, bo był pierwszym kierowcą, który wywalczył motocyklowe mistrzostwo świata (obecnie MotoGP) i tytuł w F1. Z czasem jego związek ze stajnią z Maranello zaczął słabnąć. W roku 1965 Surtees nabawił się poważnej kontuzji, startując w wyścigu serii CanAm w Ameryce Północnej, co rozwścieczyło Włochów. Brytyjczyk wrócił do zdrowia, ale jego drogi i Ferrari rozeszły się w kolejnym sezonie.
Kolejnym pracodawcą Surteesa była Honda, aż w końcu Brytyjczyk założył własną ekipę. Startował w niej w latach 1970-1972, po czym zakończył karierę. Jego dorobek w F1 zamknął się w 112 wyścigach, z czego wygrał 6. Do tego zapisał na swoim koncie 8 pole position. Zespół Surteesa po kilku latach opuścił F1, ostatni występ zanotował w sezonie 1978. - Miał reputację osoby kłótliwej. Zawsze mówił to co myślał i nie cierpiał głupoty. Podczas gdy większość kierowców dawała upust swojej agresji w kokpicie, on właśnie na okres wyścigu zakładał maskę - twierdzi dziennikarz Gerald Donaldson.
Surtees, choć był na sportowej emeryturze, był częstym gościem wielu imprez motoryzacyjnych. Pojawiał się nadal na festiwalu prędkości w Goodwood. Mocno wspierał też syna Henry'ego, który urodził się w 1991 roku. Miał on nawiązać do sukcesów ojca, ale wszystko zmieniło się w lipcu 2009 roku. Henry Surtees brał udział w wyścigu Formuły 2 na torze Brands Hatch. Młody Brytyjczyk uczestniczył w wypadku, w wyniku którego poniósł śmierć na miejscu.
Śmierć syna sprawiła, że John Surtees postanowił założyć fundację jego imienia. Jej celem jest wspieranie pogotowia lotniczego w Wielkiej Brytanii, które bardzo często musi ratować ofiary wypadków drogowych. - Opłakujemy utratę wspaniałej osoby. Dobrego i kochającego człowieka, który celebrował niesamowite życie. On był przykładem kogoś, kto ciągle stara pchać siebie samego na szczyt. Swoją walkę kontynuował do końca - napisała fundacja w krótkim komunikacie po śmierci Surteesa.
Łukasz Kuczera