Michael Schumacher trafił do Ferrari przed sezonem 1996. Miał wtedy 27 lat i dwa tytuły mistrzowskie na swoim koncie. "Schumi" miał za zadanie pomóc odbudować się ekipie z Maranello, która od lat nie potrafiła osiągnąć sukcesu w Formule 1. Przed erą Schumachera włoski team ostatnie mistrzostwo wśród kierowców świętował w roku 1979 roku, zaś wśród konstruktorów - 1983.
Schumacher potrzebował kilku lat, aby zespół zaczął pracować tak jak należy. Gdy już do tego doszło, stworzyli wspólnie z Jeanem Todtem i Rossem Brawnem zespół niemal idealny. Niemiec zapisał na swoim koncie pięć kolejnych tytułów mistrzowskich (2000-2004). Ferrari nie miało sobie też równych wśród konstruktorów. To wszystko pomogło Schumacherowi zostać jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym kierowcą w historii F1.
Kariera Sebastiana Vettela potoczyła się nieco inaczej. Szybko przylgnął do niego epitet "Baby Schumacher". Widziano w nim kierowcę, który nawiąże do sukcesów starszego rodaka. Już w swoim debiucie w sezonie 2007, gdy zastępował kontuzjowanego Roberta Kubicę, zdobył punkty i zapisał się w historii tego sportu. Został najmłodszym kierowcą, który ukończył wyścig na punktowanej pozycji.
Eksplozja jego formy przyszła na lata w ekipie Red Bull Racing, z którą zdobył cztery tytuły mistrza świata (2010-2013). Gdy stajnia z Milton Keynes znalazła się w kryzysie, Vettel postanowił szukać nowych wyzwań w innym miejscu. Wybór padł na Ferrari. Miał wtedy 28 lat. Dla Włochów miał być tym, kim przed laty był Schumacher. Bo w Maranello znów nie wiodło się najlepiej. Włosi ostatni tytuł zdobyli w roku 2007 za sprawą Kimiego Raikkonena.
ZOBACZ WIDEO Justyna Żełobowska: Marzyłam o medalu w Rio, ale przede mną była długa droga
Vettel właśnie spędza trzeci sezon w Ferrari. Dość niespodziewanie jest liderem klasyfikacji generalnej F1, choć jego przewaga nad Lewisem Hamiltonem wynosi tylko punkt. Niemiec musi podjąć decyzję odnośnie swojej przyszłości. Obecni pracodawcy oferują mu trzyletnią umowę, w której gwarantują mu 40 mln euro za sezon. Vettel upiera się przy rocznym kontrakcie, bo bierze pod uwagę przejście do Mercedesa w kolejnym sezonie.
- Byłbym zdziwiony, gdyby Sebastian odszedł z Ferrari. Myślę, że właśnie do ucha szepta mu Toto Wolff i namawia go na roczną umowę z Włochami. Z kolei Ferrari mówi "trzy lata albo nic". On powinien dokończyć to, co zaczął. Poszedł tam z jakiegoś powodu. Najprawdopodobniej chciał iść śladami Michaela Schumachera. Jeśli teraz odejdzie, zostawi niedokończoną robotę - ocenił na antenie NBC Sports Christian Horner, szef ekipy Red Bull Racing, który z Vettelem świętował cztery tytuły mistrzowskie.
Horner jest zdania, że Vettel ma podobny charakter do Schumachera. Niemców łączy fakt, że czasem na torze decydują się na niezbyt czyste zagrania. Tak było chociażby niedawno w Baku, gdzie kierowca Ferrari wjechał w samochód Hamiltona. Za podobne incydenty w przeszłości karano też Schumachera.
- Sebastian ma ogromne marzenia. Rekordy wiele dla niego znaczą. Michael był jego idolem i często to widać na torze. Obaj mają zabójczy instynkt i chcą wygrywać każdy wyścig. Trzeba się postawić w jego sytuacji. Wyciągnął Ferrari z kryzysu. Potwierdził tym, że jest wielkim kierowcą. Wkłada całe serce w to co robi. Widzi, że ma w tym roku szansę na tytuł, ale będzie potrzebował każdej okazji, aby to się stało - zanalizował Horner. - Sebastian w żaden sposób nie filtruje tego co mówi. Zawsze wali prosto z mostu. To jest jego wielki atut, ale też czasem zbiera mu się za to - dodał.
Jeśli Vettel nie zdecyduje się na przedłużenie umowy z Ferrari o trzy lata, Włosi mogą postawić na Fernando Alonso. O takim scenariuszu pisała niedawno "Marca". Z kolei brytyjskie media informowały, że o zakończeniu kariery w barwach włoskiej ekipy marzy Lewis Hamilton. Kontrakt Hamiltona z Mercedesem wygasa wraz z zakończeniem sezonu 2018.