Przed wyścigiem na Marina Bay Sebastian Vettel tracił do prowadzącego w mistrzostwach Lewisa Hamiltona trzy punkty. Na ulicach Singapuru lepiej spisują się jednak samochody Ferrari, dobre tempo ma tam również Red Bull Racing. Dlatego eksperci zakładali, że po Grand Prix Singapuru niemiecki kierowca powróci na pierwsze miejsce w mistrzostwach. Potwierdziły to kwalifikacje, w których Vettel sięgnął po pole position, zaś Hamilton był dopiero piąty.
Jednak zaraz po starcie do wyścigu doszło do kolizji trzech kierowców, w którą zaangażowani byli oprócz Vettela Max Verstappen oraz Kimi Raikkonen. Cała trójka w ten sposób przedwcześnie odpadła z rywalizacji. - O poranku mieliśmy rozmowę, by ograniczyć straty w Singapurze, by stracić w tym wyścigu jak najmniej do Ferrari. Tymczasem opuszczamy ten kraj z pierwszą i trzecią pozycją na mecie. Z naszej perspektywy to świetny wynik - przyznał Toto Wolff, szef Mercedesa.
Austriak nie ukrywa, że wie co obecnie czują szefowie Ferrari. Sam przeżył podobną sytuację w 2016 roku, gdy w Grand Prix Hiszpanii Hamilton zderzył się z Nico Rosbergiem. - Wiem, jak straszne uczucie temu towarzyszy. Jednak nie jesteśmy tutaj po to, by brać jeńców. Od momentu tej kolizji było wiadome, że jesteśmy na czele z Lewisem. Chodziło nam o odjechanie jak najlepszego wyścigu - dodał.
Wolff uznaje Vettela za winnego niedzielnej kolizji. - Sebastian nie zobaczył, że Kimi jedzie po zewnętrznej. Chciał się bronić przed Maxem, wypychając go. W takiej sytuacji trudno sprawdzić, czy na lewo od ciebie znajduje się inny samochód - podsumował szef ekipy z Brackley.
ZOBACZ WIDEO Aleksander Doba przepłynął Atlantyk kajakiem. "Bo ja jestem ciekawy życia!"