Mark Webber w swojej bogatej karierze w Formule 1, miewał wiele chwil radości po zwycięstwach w wyścigach, lecz nie brakowało też dramatycznych historii. Jedną z najgorszych przyszło mu przeżyć w 2010 roku podczas Grand Prix na torze w Walencji.
Atakując znacznie wolniejszego Heikkiego Kovalainena, kierowca z Australii uderzył w tył samochodu Fina i wzbił się w powietrze. Bolid dosłownie oderwał się od ziemi na kilka metrów, po czym z pełnym impetem uderzył w asfalt i z dużą szybkością wpadł w bandy ochronne.
Były kierowca Red Bulla wyszedł z wszystkiego bez szwanku, lecz wracając pamięcią do tamtych wydarzeń, wspomina, iż obawiał się utraty życia w tym dramatycznie wyglądającym wypadku.
- Gdy ludzie oglądają powtórki tego w zwolnionym tempie, to myślą sobie, że to już koniec dla kierowcy. Dokładnie tak samo czułem się siedząc w kokpicie - powiedział Webber. - Myślałem w tamtym momencie o mojej partnerce, mamie, siostrze i miałem tylko nadzieję, że tego nie oglądają, choć dobrze wiem, że tak było.
ZOBACZ WIDEO: Ogromny projekt Kusznierewicza. Cały świat będzie podziwiał Polaków
- W jednej chwili do twojej głowy dociera fakt, że jesteś w krytycznym momencie, który może się skończyć w każdy sposób. Czułem mimo wszystko, że będzie dobrze. W Centrum Medycznym tuż obok miejsca wypadku, obawiali się, że nie wyjdę z tego w jednym kawałku - dodał.
Mark Webber zakończył sezon 2010 na trzecim miejscu w klasyfikacji kierowców. W całej kampanii nie ukończył tylko dwóch rund, w tym GP Europy w Walencji. Wypadek z Hiszpanii mógł kosztować go jedyny w karierze tytuł mistrzowski.