Jedną z kluczowych zmian w Formule 1 ma być odgórny limit wydatków, na co od jakiegoś czasu naciskają przedstawiciele Liberty Media. Sprzeciwiają się temu największe zespoły z Ferrari na czele. Włosi grożą nawet, że w przypadku przeforsowania niekorzystnych przepisów, opuszczą królową motorsportu.
- Od pewnego czasu mówimy o kontroli kosztów i limicie wydatków. Uważam to za dobry ruch, ale to musi być kombinacja kilku zmiennych. Musimy wprowadzić regulacje, które będą faktycznie wpływały na koszty. Nie sądzę, że samo powiedzenie, że robimy cięcia w wydatkach wystarczy. To nie zadziała. Jak dotąd, każda taka próba nie przyniosła efektów - ocenił Jean Todt, prezydent FIA.
Francuz nie ma wątpliwości, że negocjacje pomiędzy właścicielem F1 a zespołami nie będą należeć do łatwych. Wierzy jednak, że zakończą się one sukcesem. - Musimy być w stanie uzgodnić coś, co będzie wyrafinowane, aby w końcu udało się obniżyć koszty w F1 - dodał Todt.
Nie wszyscy podzielają jednak optymizm Todta. Christian Horner, szef Red Bull Racing, w jednym z wywiadów przyznał, że nie da się obniżyć kosztów w F1. Prace nad rozwojem samochodów pochłaniają ogromne kwoty. Dlatego wcześniejsze próby cięcia wydatków kończyły się fiaskiem.
- Nie jestem wielkim fanem limitu wydatków. Struktura korporacyjna każdego zespołu jest inna. Takie restrykcje muszą iść w parze z czynnikami, które powodują wzrost kosztów. A koszty generowane są przez przepisy. Zmiany w nich określają kwoty jakie wydajemy. Dlatego trzeba się uporać ze źródłem problemu, a dopiero potem możesz myśleć o jakichś limitach finansowych - stwierdził Horner.
ZOBACZ WIDEO Wypadek Tomasza Golloba wstrząsnął Polską. "To najważniejszy wyścig w jego życiu"