Samochód bezpieczeństwa został wezwany na tor, po tym jak w czternastym zakręcie zderzyli się Brendon Hartley oraz Pierre Gasly. W tym miejscu pozostało bowiem sporo kawałków ze zniszczonych samochodów Toro Rosso.
Do neutralizacji doszło w momencie, gdy liderzy wyścigu, Valtteri Bottas i Sebastian Vettel, minęli już wjazd do alei serwisowej. Tym samym Fin i Niemiec zostali pozbawieni szansy na szybką reakcję i zmianę opon. Okazała się ona kluczowa dla losów rywalizacji, bo po wygraną w Szanghaju sięgnął Daniel Ricciardo. Australijczyk w trakcie neutralizacji pojawił się w alei serwisowej i założył nowe ogumienie.
- Oczywiście, moment wyjazdu samochodu bezpieczeństwa był kiepski dla mnie i Valtteriego, bo nie mieliśmy szansy na reakcję. Zostaliśmy w ten sposób niemal wyrzuceni z wyścigu, bo nie mogliśmy zjechać po nowe opony - powiedział 30-latek.
Frustracja Vettela wynikała z faktu, że Charlie Whiting potrzebował nieco czasu, aby zadecydować o wyjeździe samochodu bezpieczeństwa. Zdaniem Niemca, dyrektor wyścigowy F1 mógł tak wyliczyć moment jego pojawienia się, aby liderzy wyścigu nie zostali pozbawieni szansy na wygraną.
- Muszę zrozumieć dlaczego pojawił się samochód bezpieczeństwa, który zmienił losy wyścigu. W 2014 roku na Węgrzech mieliśmy podobną sytuację. Wtedy, z tego co pamiętam, do neutralizacji doszło w momencie, gdy cała czołówka minęła zjazd do alei serwisowej. Rozumiem, jeśli dzieje się coś poważnego i trzeba reagować od razu. Wtedy nie można patrzeć jak wygląda sytuacja na torze. Jednak tutaj kawałki pojazdów leżały przez dwa okrążenia. Dlaczego nie zdecydowano o samochodzie bezpieczeństwa pół minuty wcześniej? Wtedy każdy miałby szansę podjąć decyzję, czy zjeżdżać na pit-stop czy nie - dodał Vettel.
Reprezentant Ferrari nie kwestionuje jednak samego pojawienia się samochodu bezpieczeństwa na torze. - Nie wiem jakie były różnice między kierowcami, ale trzeba dać obsłudze czas na posprzątanie toru. Po prostu, z mojego punktu widzenia, trzeba to było zrobić w takim momencie, by nie wpływać na wyniki - stwierdził Niemiec.
Po wyścigu głos w tej sprawie zabrał Whiting. Dyrektor wyścigowy F1 uznał, że przy decyzjach w sprawie samochodu bezpieczeństwa nie może kierować się wynikami. - Nie patrzę na to, kto na tym skorzysta, albo kto zostanie skrzywdzony. Pamiętam sytuację z Węgier. Rosberg był liderem, cztery samochody przejechały przez wjazd do alei serwisowej i znalazły się w niekorzystnej sytuacji. To kwestia farta. Samochód bezpieczeństwa funkcjonuje od 20 lat i wiemy, że gdy tylko pojawia się na torze, to są wygrani i przegrani tej sytuacji - ocenił Whiting.
Brytyjczyk stwierdził, że sędziowie nie mają czasu, by w trakcie wyścigu analizować czy ogłoszenie neutralizacji wpłynie na losy rywalizacji. - Gdybyśmy mieli usiąść i ustalać, kto będzie pokrzywdzony, a kto na tym zyska, co zrobić by każdy miał takie same szanse, to tracilibyśmy czas. To nie jest nasze zadanie w takim momencie - dodał Whiting.
Dyrektor wyścigowy F1 zdradził, że decyzję w sprawie neutralizacji podjęto z opóźnieniem, bo analizowano czy jest ona konieczna. - Chcieliśmy mieć pewność. Nie chcieliśmy robić tego na podstawie tego, że trzy czy cztery zespoły apelowały o to, bo tak się dzieje za każdym razem. Poprosiłem, by sprawdzono czy można oczyścić szybko tor i usłyszałem odpowiedź, że nie. Kawałków na torze było za dużo - zakończył Whiting.
ZOBACZ WIDEO F1: testy Kubicy z Renault. "To był najpiękniejszy moment w moim życiu"