W ubiegłą sobotę doszło do pilnego spotkania zarządu grupy FIAT-Chrysler, na którym pozbawiono Sergio Marchionne funkcji dyrektora generalnego firmy oraz prezydenta Ferrari. Jak tłumaczono, stan Włocha pogorszył się po operacji ramienia, zaś w środę poinformowano, że Marchionne zmarł.
Włoskie media donosiły, że stan 66-latka pogorszył się wskutek komplikacji po rutynowej operacji ramienia. - Nikt nie umiera z powodu takiej błahostki - pisała "La Repubblica".
W padoku Formuły 1 nie brakuje jednak opinii, że Marchionne przegrał walkę z rakiem płuc. Prezydent Ferrari palił papierosy na potęgę i miał od dłuższego czasu walczyć z chorobą, o czym wiedzieli tylko najbliżsi. Do jego śmierci miało dojść wskutek zatoru mózgu albo zatrzymania akcji serca.
Lawina spekulacji sprawiła, że szpital w Zurychu, w którym operowany był Marchionne, postanowił wydać specjalny komunikat w tej sprawie. - Ze względu na poważną chorobę, pan Marchionne był leczony u nas od ponad roku. Niestety, jakiekolwiek możliwości najnowocześniejszej medycyny wyczerpały się, dlatego też Włoch zmarł - czytamy w oświadczeniu.
Tymczasem właściciele grupy FIAT-Chrysler ogłosili, że nie posiadali informacji o jakichkolwiek problemach zdrowotnych Marchionne. Podtrzymują oni wersję, w myśl której były dyrektor generalny włosko-amerykańskiej marki miał trafić do szpitala w Zurychu, by przejść operację ramienia.
ZOBACZ WIDEO: Włoski dziennikarz nie ma wątpliwości. "Robert Kubica to idealny kierowca dla Ferrari"