W ostatnich latach budżety zespołów Formuły 1 zaczęły rosnąć w ekspresowym tempie. Z jednej strony, doprowadziło to do szybszego rozwoju największych w postaci Mercedesa czy Ferrari. Z drugiej, okazało się zabójcze dla mniejszych ekip. Z powodu braków finansowych w zeszłym roku mogło upaść Force India. Ratunkiem okazała się inwestycja Lance'a Strolla, który wyłożył 90 mln funtów na przejęcie teamu.
Eksperci nie mają jednak wątpliwości, że już wkrótce podobne problemy przeżywać będą inni mniejsi gracze. Charles Bradley z "Motorsportu" wskazuje na Williamsa, który od lat ratuje swój budżet dzięki pay-driverom. Apogeum widzieliśmy w zeszłym roku, gdy obaj kierowcy zawdzięczali starty w stajni z Grove wsparciu finansowemu. Postawienie na Lance'a Strolla i Siergieja Sirotkina zakończyło się jednak dla ekipy fatalnie.
- Ten przykład pokazuje, że możesz mieć najlepszy silnik w stawce, a utknąć na mieliźnie. Rzeczywistość Williamsa jest taka, że stracił on głównego sponsora w postaci Martini, odszedł Sirotkin wspierany przez ruble z SMP Racing, podobnie jak Stroll napędzany gotówką ojca - uważa Bradley.
ZOBACZ WIDEO: Przygoński jednym z faworytów na Dakarze. "Ma ogromne doświadczenie i spokój"
Dziennikarz "Motorsportu" u progu nowego sezonu obawia się o finanse Williamsa. - Nie znam dokładnych liczb, ale zespół stracił co najmniej 50 mln dolarów na odejściu wcześniej wymienionych podmiotów. A trzeba jeszcze wziąć pod uwagę utratę dochodów z puli nagród F1, skoro Williams zajął ostatnią pozycję w mistrzostwach - dodaje Brytyjczyk.
Zdaniem Bradleya, dziury w budżecie nie zasypią nawet pieniądze PKN Orlen. - Jak dotąd, ogłoszono jedynie podpisanie umowy z tą firmą, co pozwoliło na powrót Kubicy do F1. Mówi się, że umowa warta jest 10 mln dolarów. To wciąż za mało, bo gdzieś po drodze brakuje 40 mln. Wiem, że dział handlowy Williamsa ciężko pracuje, by rozwiązać ten problem. Życzę im powodzenia, bo nikt nie chce, aby ten znakomity zespół upadł. Zwłaszcza, że podjął odważne decyzje przy wyborze kierowców na rok 2019 - stwierdza.
Ekspert "Motorsportu" nie ma wątpliwości, że kluczową pracę do wykonania w tym aspekcie ma Liberty Media. Właściciel królowej motorsportu nie może sobie pozwolić na utratę choćby jednego zespołu i skurczenie stawki F1. - Odpowiedzialność spływa na nich. Liberty Media musi zrobić więcej, aby pomóc ekipom. I to z myślą o przyszłości tego sportu. Wydaje się, że są na to gotowi, ale czy to będzie normą? Czy zapobieganie jet lepsze niż leczenie? Na pewno pomoże w tym aspekcie limit wydatków. Gdyby ograniczyć budżety to 150 mln dolarów, to byłaby to suma, jaką Williams wydał w zeszłym roku - ocenia Bradley.
Brytyjczyk obawia się też tego, że na niekorzyść Williamsa grają też sojusze zawierane w świecie F1. Haas współpracuje blisko z Ferrari, a ich drogą poszli też szefowie Red Bull Racing i Toro Rosso. Pozwala im to za niewielkie kwoty zbudować dość konkurencyjne samochody. Tymczasem Paddy Lowe i Claire Williams chcą pozostać tradycjonalistami. Williams pragnie zachować miano konstruktora w tradycyjnym tego słowa znaczeniu i chce budować jak największą liczbę komponentów na własną rękę.
- Formuła 1 nie jest zalewana nowymi pieniędzmi. Utrata Martini jest bolesna dla zespołu. Gdy grupa Bacardi ogłaszała swoją decyzję, Claire Williams mówiła o stabilnych finansach ekipy. Obawiam się jednak długoterminowych perspektyw, biorąc pod uwagę realia, w jakich funkcjonują zespoły. Tragedią dla F1 byłoby utracenie tak zasłużonej ekipy jak Williams, ale już w przypadku Brabhama czy Lotusa widzieliśmy, że ten sport nie ma sentymentów - podsumowuje Bradley.