F1. Netflix nie wykorzystał potencjału Roberta Kubicy. Drugi sezon "Drive to survive" obniżył loty (recenzja)

Netflix nie wykorzystał w drugim sezonie "Drive to survive" wielu scen nagranych z Robertem Kubicą. Nie jest to największa wada tej produkcji, ale trudno nie ulec wrażeniu, że nie utrzymała ona poziomu pierwszej serii.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Robert Kubica Materiały prasowe / Orlen Team / Na zdjęciu: Robert Kubica

Uwaga - tekst zawiera spoilery.

***

Pierwotny pomysł Netfliksa zakładał, by sporo uwagi poświęcić Robertowi Kubicy, a kamery towarzyszyły Polakowi nawet podczas prezentacji jego kontraktu sponsorskiego z Orlenem w styczniu 2019 roku w Warszawie. Apetyty zostały pobudzone, a ostatecznie kibice otrzymali właściwie jedną "setkę" z Kubicą.

Trudno nie ulec wrażeniu, że "Drive to survive" nie wykorzystało potencjału związanego z powrotem Kubicy do Formuły 1 po ośmioletniej przerwie. Dziennikarz Will Buxton w dziewiątym odcinku drugiej serii mówi, że to historia na miarę Hollywood, a Netflix sprowadza ją do kilkusekundowego wspomnienia.

Kubica tłem dla Williamsa

Kubica pojawia się w "Drive to survive" pod koniec drugiego sezonu. To odcinek poświęcony Williamsowi i temu, że zespół w sezonie 2019 spóźnił się z budową samochodu na zimowe testy F1 w Barcelonie. Wokół tego kręci się narracja. Wypadkowi Polaka z 2011 roku zostaje poświęconych ledwie kilkadziesiąt sekund.

ZOBACZ WIDEO: Formuła 1. Daniel Obajtek zdradza plan Orlenu. "Rok inwestycji nie byłby opłacalny"

Chociaż ten fragment serialu nazwano "krew, pot i łzy", a sama Claire Williams jeszcze przy okazji tegorocznych testów w Barcelonie zapewniała, że Netflix pokaże prawdę o jej zespole, to bardzo łatwo dojść do innych wniosków. Całą winą za problemy obarczono wręcz dyrektora technicznego Paddy'ego Low'ea, niejako wybielono postać szefowej zespołu.

Sporo mamy też ujęć z Frankiem Williamsem, choć ten od kilku lat nie rządzi przecież zespołem. Jego córka śmieje się na koniec odcinka, upominając dziennikarza, że nie zadał najważniejszego pytania - o to, czy Williams w ogóle będzie istnieć w przyszłości. Ze śmiechem odpowiada, że tak.

"Skasowanie" fragmentów z Kubicą może nieco dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że sporo czasu w drugim sezonie "Drive to survive" otrzymał chociażby Nico Hulkenberg. Akcja z jednego odcinków rozgrywa się wokół tego, czy doświadczony Niemiec otrzyma nowy kontrakt w Renault i tym samym pozostanie w F1. Przypomnijmy, że mowa o kierowcy, który przez dziesięć lat ani razu nie stał na podium wyścigu F1 i wyśrubował niechlubny rekord do granic możliwości. Jego historia w porównaniu do walki Kubicy o powrót do ścigania wydaje się być mdła i nudna.

W przypadku Williamsa pominięto smaczki z dalszej części sezonu - permanentny brak części zapasowych, żenujące wycofanie Kubicy w celu oszczędzania części z wyścigu czy też spięcie Polaka z zespołem przy okazji zabrania mu nowego przedniego skrzydła w GP Japonii. Można za to odnieść wrażenie, że zespół miał sporo do powiedzenia przy tym, co zostanie opublikowane, a co nie. Tak można by tłumaczyć szereg ujęć z Georgem Russellem i zapewnienia kolejnych osób, że to przyszły mistrz świata F1.

Złe wybory

Oczywiście, producenci nie byli w stanie umieścić wszystkich historii z całego sezonu w dziesięciu odcinkach, które trwają momentami po nieco ponad 30 minut. Zwłaszcza że tym razem zgodę na kręcenie scen ze swoim udziałem wydały Mercedes i Ferrari, czyli dwaj giganci tego sportu.

Efekt jest taki, że w drugim sezonie w ogóle nie widzimy Alfy Romeo czy Racing Point, choć ten drugi zespół został w połowie 2018 roku przejęty przez Lawrence'a Strolla i poświęcono temu sporo uwagi w pierwszym sezonie "Drive to survive". Czy miliarder zmienił życie tej małej ekipy? Tego z serialu się nie dowiemy. Tak samo jak tego, czy Kimi Raikkonen odnalazł spokój w znacznie mniejszym zespole jak Alfa Romeo.

Należy o tym napisać, bo niektóre odcinki drugiego sezonu w ogóle nie trzymają poziomu. Ten rozpoczynający serię jest o wszystkim i niczym. Zapewne producenci chcieli go potraktować jako wprowadzenie, ale zabrakło im na to pomysłu. Słaby jest też fragment poświęcony Ferrari, do którego wykorzystano akurat ujęcia z wyścigu w Stanach Zjednoczonych, podczas gdy znacznie więcej działo się za kulisami we włoskiej ekipie w Belgii, Włoszech czy Singapurze.

Steiner ratuje serial po raz kolejny

Kibice, którzy zobaczyli pierwszą część "Drive to survive", wiedzą czego mogli się spodziewać po kontynuacji. Umiejętnie dobrano fragmenty wyścigów, dodano też efekty dźwiękowe. W efekcie każde zderzenie się pojazdów wywołuje większe emocje niż w rzeczywistości, a nagrania pokazujące jazdę w kontakcie mogą powodować szybsze bicie serca u przeciętnego Kowalskiego. To jednak celowa zagrywka, by przyciągnąć do F1 kibiców, którzy do tej pory nie mieli styczności z tym sportem.

W pierwszej części sezonu gwiazdą był Gunther Steiner, szef Haasa. Amerykanin jako jeden z nielicznych nie zwraca uwagi na kamery, mówi co myśli i nie szczypie się w język. Nie inaczej jest w nowej serii "Drive to survive". Włoch pokazuje, że potrafi uderzyć pięścią w stół, gdy zachodzi taka potrzeba. Chociażby w sytuacji, gdy wściekły Kevin Magnussen opuszcza jego gabinet trzaskając drzwiami. Reakcja Steinera jest natychmiastowa.

Netflix miał też szczęście, że mógł kamerować Mercedesa akurat podczas Grand Prix Niemiec, kiedy to zespół świętował 125-lecie w motorsporcie. Wyścig, który miał być wielką fetą, okazał się katastrofą. - Zmiażdżcie ich - mówi Toto Wolff do swoich kierowców przed startem, a chwilę później słowa obracają się przeciwko niemu.

Na mokrej nawierzchni Valtteri Bottas wypadł bowiem z toru, a Lewis Hamilton również kilkukrotnie popełniał błędy. Do tego jeden z jego pit-stopów trwał minutę. To wszystko połączono z wcześniejszą śmiercią Nikiego Laudy, który zajmował stanowisko dyrektorskie w Mercedesie i miał spory wpływ na Wolffa.

Życie napisało też ciekawy scenariusz w przypadku odcinków poświęconych Red Bull Racing. Widzimy jak szybko w F1 pewne deklaracje tracą na znaczeniu, a Pierre Gasly traci miejsce w zespole ze względu na słabe wyniki, mimo zdecydowanie innych zapowiedzi szefostwa. - Cały czas mówiono mi co innego - powiedział Gasly o wyrzuceniu z Red Bulla.

Problemy jednego kierowcy, to równocześnie szansa dla innego. W tym przypadku - Alexandra Albona, który w F1 pojawił się niespodziewanie, a już po kilku miesiącach był w jednym z czołowych zespołów. We fragmencie poświęconym Tajowi nie brakuje szczerych wypowiedzi. Chociażby jego mama mówi wprost, że siedziała kiedyś w więzieniu za oszustwa finansowe, a kariera Alexa znalazła się wtedy na zakręcie. Dlatego wybrał on starty z tajską licencją, bo tam szukał sponsorów w tym trudnym dla siebie okresie.

Dzięki tym wybranym epizodom udało się utrzymać zadowalający poziom "Drive to survive", ale po pierwszym sezonie, który był czymś kompletnie nowym dla kibiców, oczekiwania zapewne były większe. Być może poziom uda się podnieść wraz z kolejną odsłoną serialu o F1. Nieoficjalnie wiadomo, że zapadła już bowiem decyzja o kręceniu trzeciej części "Drive to survive". Netflix był bowiem obecny na zimowych testach F1 w Barcelonie w tym roku.

Czytaj także:
Formuła 1 traci na wartości z powodu koronawirusa
Kubica skomentował swój rekordowy czas. "To nie była pokazówka"

Czy podoba ci się nowy "Drive to survive"?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×