F1. Koronawirus. Zespoły liczą straty po odwołaniu wyścigów. Mowa o milionach dolarów

Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: start do wyścigu F1
Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: start do wyścigu F1

Koronawirus doprowadził do odwołania już czterech wyścigów F1, a na tym nie koniec. Uderzy to finansowo nie tylko w samą Formułę 1, ale również w zespoły. Najbardziej stracą małe ekipy jak Williams czy Haas.

Organizator każdego Grand Prix płaci Formule 1 po kilkanaście milionów dolarów, a następnie 60 proc. z tej kwoty jest dzielone między zespoły F1. Dla małych ekip, jak Williams czy Haas, jest to podstawa codziennego funkcjonowania. W ten sposób zbierają one nawet połowę budżetu.

Williams czy Haas rocznie dysponują budżetami na poziomie 120-140 mln dolarów. To pokazuje z jak dużymi stratami mamy do czynienia. Do tej pory z powodu pandemii koronawirusa odwołano bowiem rundy w Australii, Bahrajnie, Wietnamie i Chinach, a na tym nie koniec. Pod znakiem zapytania stoją też te w Holandii i Hiszpanii.

- Jeśli dany organizator wyścigu F1 płaci za rundę 25 mln dolarów, to tracimy spore pieniądze. Wprawdzie oszczędzamy coś środków w związku z tym, że nie musimy podróżować na Grand Prix, ale nie aż tyle - powiedział Gunther Steiner, szef Haasa, którego cytuje GNN.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film

Warto jednak zwrócić uwagę na to, że do Australii zespoły się wybrały, odbyły długi lot i spędziły kilka dni na miejscu. Tymczasem Formuła 1 odwołała wyścig za pięć dwunasta. Dlatego teraz każdą ze stron czekają trudne rozmowy.

Australijczycy zapewne będą wnosić o zwrot opłaty, jaką wnieśli za prawa do organizacji wyścigu. Zobowiązali się bowiem, że zwrócą kibicom pieniądze za bilety. Równocześnie zespoły będą się domagać od F1, by ktoś pokrył im wydatki związane z pobytem w Melbourne. - Już teraz zakładamy, że pula nagród dla ekip będzie mniejsza - powiedział Otmar Szafnauer, dyrektor generalny Racing Point.

Zdaniem wielu ekspertów i dziennikarzy, wielogodzinna farsa związana z brakiem oficjalnego komunikatu, co do odwołania Grand Prix Australii ma swoje źródło właśnie w braku porozumienia, co do załatwienia sprawy po stronie finansowej.

- Rezygnacja z wydarzenia ma wiele konsekwencji, w tym również finansowych. Mamy teraz do wyjaśnienia sporo spraw w rozmowach z Formułą 1 - powiedział Paul Little, prezes Australian Grand Prix Corporotion.

W Australii tylko Lewis Hamilton miał odwagę powiedzieć, że F1 przyleciała do Australii w momencie pandemii koronawirusa ze względu na finanse. - Pieniądze są królem tego świata - powiedział kierowca Mercedesa.

Wypowiedź Hamiltona zrobiła wrażenie na wielu osobach działających przy F1, bo ten jako jedyny wprost skrytykował zarządców najlepszej serii wyścigowej na świecie. - To, że Hamilton odważył się otworzyć usta i powiedział to, co powiedział, pokazuje jakim jest mistrzem. Inni stali jak lemingi i ufali władzom, które ostatecznie ich zawiodły - skomentował w telewizji ORF komentator Ernst Hausleitner.

Grand Prix Australii zostało odwołane, po tym jak wykryto koronawirusa u jednego z pracowników McLarena, a zespół wycofał się z dalszej rywalizacji. Długo nie było jednak jasnego komunikatu, co do rozgrywania zawodów. Dlatego jeszcze w piątkowy poranek organizatorzy wyścigu wpuścili na tor pracowników ekip, a kibice zaczęli się ustawiać pod bramami Albert Park.

Czytaj także:
Wyścigi F1 w Bahrajnie i Wietnamie przełożone
Czternastu pracowników McLarena w kwarantannie

Komentarze (3)
DesmondMiles
15.03.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Łatwo krytykować, że chodzi o kasę kiedy jej nie brakuje. Zapewne Lewis zrezygnuje ze swoich 40 mln za sezon przy podpisaniu nowej umowy, bo jemu o kasę nie chodzi. 
avatar
yes
14.03.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Wszystkim chodzi nie o sport, lecz o pieniądze. Niech teraz liczą czego nie płacą i czego nie dostaną. Kubi'ca w F1 odpoczywa z innymi zawodnikami...