Nawet jeśli w lipcu uda się wznowić sezon Formuły 1, kierowcy i kibice będą musieli się przyzwyczaić do nowych realiów. Nie tylko ze względu na brak kibiców na trybunach podczas wyścigów, ale też znaczne mniejsze pieniądze. Straty F1 i zespołów liczone będą w milionach dolarów.
Tymczasem jeszcze przed koronawirusem niektóre zespoły ratowały się sięganiem po pay-driverów, czyli kierowców, którzy w zamian za kontrakt przynosili ze sobą kilku sponsorów.
Zjawisko to stało się wręcz elementem rozpoznawalnym Williamsa, który w swoich szeregach w ostatnich latach miał m.in. Lance'a Strolla, Siergieja Sirotkina, Roberta Kubicę czy Nicholasa Latifiego. Każdy z nich zapewnił mniejsze lub większe wsparcie sponsorskie.
ZOBACZ WIDEO: Skoczkowie mogą zarobić mniej. "Z tym się trzeba liczyć"
- Boję się, że będę musiał ustąpić miejsca w ekipie jakiemuś pay-driverowi - powiedział w duńskiej gazecie "BT" Kevin Magnussen, który od kilku lat reprezentuje barwy Haasa.
- Jeśli będę musiał zapłacić za miejsce w F1, to od razu nie będzie mnie w stawce. Zapowiadam to. Nie jestem w stanie zbierać środków na starty - dodał duński kierowca.
Problem w tym, że karierę Magnussena od lat wspiera duński miliarder Anders Holch Povlsen. Należąca do niego firma Jack&Jones jest obecnie sponsorem Haasa i wpłaca na konto amerykańskiej ekipy rocznie ok. 5-6 mln euro. Wcześniej, gdy Magnussen jeździł w Renault, wspierała z kolei Francuzów. Pakiet sponsorski Amerykanom gwarantuje też drugi z kierowców - Romain Grosjean. W efekcie obaj, mimo dość kiepskich wyników, otrzymywali ostatnio kolejne kontrakty i dalej ścigają się w F1.
Haas to jeden z mniejszych zespołów w F1. Jego budżet sięga poziomu ok. 120 mln euro rocznie. Amerykanie ograniczają wydatki m.in. poprzez kupowanie gotowych części od Ferrari i Dallary, a sami nie rozwijają wybranych elementów na przestrzeni roku. Mimo to, ostatnio pojawiły się wątpliwości, co do dalszego funkcjonowania zespołu w F1. Jest to spowodowane faktem, że Gene Haas nie chce już wykładać takich środków na funkcjonowanie ekipy.
Ratunkiem dla Haasa i innych mniejszych ekip, borykających się z problemami finansowymi, ma być obniżanie kosztów w F1. - Czeka nas kryzys, przez który Formuła 1 zmieni się nie do poznania. W najgorszym możliwym scenariuszu, przy braku wyścigów w tym roku, F1 jaką znamy obecnie, nie będzie już możliwa. Jeśli ta wizja się zrealizuje, to będziemy mieć zupełnie nową F1. Bardziej przypominającą Formułę 2 - ocenił w "Auto Motor und Sport" Jean Todt, prezydent FIA.
Czytaj także:
Druga fala zachorowań groźna dla przyszłości F1
Aston Martin chce zostać nową potęgą F1