Przed nami kolejne dwa wyścigi Formuły 1 - odbędą się one na torze Silverstone w dniach 2 i 9 sierpnia. Następnie stawka F1 przeniesie się do Barcelony (16 sierpnia). Po tym jak wcześniej królowa motorsportu gościła w Austrii i na Węgrzech, rośnie ryzyko związane z koronawirusem. W Wielkiej Brytanii i Hiszpanii przybywa bowiem chorych na COVID-19.
- Sytuacja jest bardzo napięta. Każde Grand Prix to nowy etap i wyzwanie dla sportów motorowych - powiedział "Blickowi" Jean Todt, prezydent FIA.
Mechanicy mówią "dość"
Tymczasem "The Sun" donosi, że wprowadzony reżim sanitarny zaczyna uwierać mechaników i szeregowych pracowników F1. Królowa motorsportu wprowadziła bowiem surowe zasady, aby ograniczyć ryzyko związane z koronawirusem.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nie tylko świetnie skacze o tyczce. Akrobatyczne umiejętności Piotra Liska
Personel F1 musi żyć w specjalnych "bańkach" i nie może mieć kontaktu ze światem zewnętrznym. Oznacza to, że przez niemal trzy tygodnie pracownicy pozostawali w Austrii i na Węgrzech, z dala od swoich rodzin.
Szybko się jednak okazało, że w F1 są równi i równiejsi. Kierowcy, chociażby Valtteri Bottas czy Charles Leclerc, zaczęli latać do swoich apartamentów w Monako. Spotykali się z rodziną i znajomymi, a na dodatek wszystkim chwalili się w social mediach. Żaden z nich nie patrzył na to, że w ten sposób wyrywa się z "bańki", że poprzez kontakt ze światem zewnętrznym może sprowadzić koronawirusa do padoku F1.
- Tęsknię za moją rodziną. Denerwujące jest to, że my musimy ściśle przestrzegać zasad, podczas gdy kierowcy i kadra zarządzająca wracają do domu co tydzień. Tymczasem to my musimy pozostać w "bańce". Czy bycie bogatym gwarantuje odporność na koronawirusa? - zapytał w "The Sun" jeden z mechaników pracujący w F1.
Słowa szeregowego pracownika nie powinny być zaskoczeniem, bo mechanicy przybywają na tor wcześniej i później go opuszczają niż kierowcy czy szefowie ekip. Pracują w cieniu i często są niedoceniani. Do tego zarabiają grosze w porównaniu do największych gwiazd F1, a kryzys spowodowany koronawirusem pokazał, że w razie szukania oszczędności, to właśnie mechanicy są pierwsi w kolejce do zwolnienia.
Na Silverstone frustracja może sięgnąć zenitu
Problemy mechaników znane są od lat. Zarabiają ledwie kilka tysięcy funtów miesięcznie, a mnóstwo czasu spędzają poza domem i z dala od rodziny. Dla wielu z nich kończy się to problemami rodzinnymi i rozwodami.
- Jesteśmy częścią eksperymentu. Mam dość. W Budapeszcie nie pozwolono nam nawet wyjść z hotelu, żeby cokolwiek kupić - poskarżył się inny z mechaników.
Czy w tej sytuacji F1 grozi bunt? Na Silverstone frustracja będzie większa niż zwykle. Siedem z dziesięciu ekip Formuły 1 ma swoje siedziby na Wyspach Brytyjskich. Przepisy związane z koronawirusem sprawią, że po zakończeniu jazd na Silverstone mechanicy nie będą mogli wrócić do swoich domów, choć większość z nich jest oddalona w promieniu 60 kilometrów od toru.
Mechanicy pozostaną w hotelach w ramach przepisów o "bańce". Będą w niej przez dwa tygodnie, bo Silverstone zorganizuje aż dwa wyścigi F1, po czym od razu polecą do Hiszpanii. W tym czasie swoje dzieci czy małżonki zobaczą jedynie poprzez wideokonferencje. Wielu z nich zacznie się zastanawiać, czy dla paru tysięcy funtów miesięcznie ma to sens.
Czytaj także:
Koronawirus szansą dla Turków. Chcą wrócić do F1
Ferrari zacznie wygrywać dopiero w roku 2022