F1. Jeden z najtragiczniejszych dni w historii królowej motorsportu. Zginął Wolfgang von Trips i 15 kibiców

Wikimedia Commons / Spin2Win / Na zdjęciu: Wolfgang von Trips (w środku)
Wikimedia Commons / Spin2Win / Na zdjęciu: Wolfgang von Trips (w środku)

10 września 1961 roku zapisał się tragicznie w historii F1. Tego dnia, przy okazji GP Włoch na Monzy, doszło do fatalnego wypadku. Bolid Wolfganga von Tripsa wypadł z toru i trafił w fanów. Kierowca zginął na miejscu, życie straciło też 15 kibiców.

W tym artykule dowiesz się o:

Wolfgang von Trips miał wszystko, by w roku 1961 zostać mistrzem świata Formuły 1 w barwach Ferrari. Włosi przygotowali wtedy tak dobry bolid, że Niemcowi wystarczyło dojechać do mety GP Włoch na trzeciej pozycji, a świętowałby zdobycie tytułu najlepszego kierowcy globu.

Po kwalifikacjach na Monzy von Trips był o krok bliżej wymarzonego celu - zdobył pole position i zapewnił sobie pierwszą pozycję startową. Ferrari okupowało pierwsze trzy pozycje - to był najlepszy dowód na to, jak ówczesny model maszyny z Maranello zdominował rywalizację w F1.

Jednak los brutalnie zakpił tamtego dnia z von Tripsa. Kierowca Ferrari zaspał na starcie i spadł na piąte miejsce. Musiał i chciał odrabiać stracony dystans. Chwilę później wydarzyła się ogromna tragedia...

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Lewis Hamilton zaskoczył sprzątaczkę. Tego się nie spodziewała

Największa tragedia w historii F1

Na prowadzenie w GP Włoch wysunął się Phil Hill, czyli główny rywal von Tripsa do tytułu i jego zespołowy partner z Ferrari. Dlatego Niemiec wiedział, że musi jak najszybciej odrabiać straty. Już na drugim okrążeniu, tuż przed zakrętem Parabolica, próbował wyprzedzić Jima Clarka. Von Trips popełnił jednak błąd. Źle oszacował odległość dzielącą go od Clarka.

- Ścigaliśmy się już na prostej. Zbliżaliśmy się do zakrętu, byliśmy może 100 metrów od Paraboliki. Von Trips jechał bliżej wewnętrznej, ja pozostawałem na zewnętrznej stronie toru. W pewnym momencie zmienił tor jazdy. Moje przednie koła dotknęły się z jego tylnymi - opisywał ten wypadek później Clark.

Efekt był taki, że przy prędkości ok. 230 km/h zderzył się z Brytyjczykiem. Bolid Ferrari pofrunął w powietrze, wyrzucając von Tripsa z wraku. Uderzył on o ziemię, złamał kark. Zginął na miejscu.

- To był fatalny moment. Bolid von Tripsa obrócił się dwukrotnie, uderzył w barierę wzdłuż wewnętrznej strony toru. Potem odbił się z powrotem, trafił w moją maszynę, a następnie w tłum łudzi - dodawał Clark.

Ludzka tragedia

Mimo upływu lat, zachowało się nagranie wideo z feralnego GP Włoch. Jego analiza pozwala stwierdzić, że Clark niedokładnie zapamiętał moment wypadku. Bolid von Tripsa uderzył bowiem bezpośrednio w nasyp po zewnętrznej części toru, a potem w płot, gdzie znajdowała się masa ludzi.

Na filmie słychać przeraźliwy krzyk. Trzeba mieć bowiem świadomość, że lata 60. w F1 mocno różniły się od tego, co możemy obserwować obecnie. Jako że Formuła 1 była główną atrakcją, wyścigi na żywo oglądały rzesze fanów. Nie było efektownych trybun. Wystarczył skrawek ziemi, by stać i obserwować walkę herosów F1.

Kogoś może obecnie dziwić, że kibice dostali zgodę na to, by stać tak blisko toru, że nikt nie brał pod uwagę scenariusza, w którym bolid wyleci w powietrze i wpadnie w trybuny. Tyle że chętnych do oglądania Formuły 1 było wówczas tak wielu, że robiono wszystko, aby fanom dać jak największą powierzchnię.

Dlatego też osoby obserwujące GP Włoch w Parabolice nie miały nawet szans na ucieczkę. Wszystko trwało ułami sekund. 15 ofiar śmiertelnych i 60 rannych w okolicznych szpitalach - to był najtragiczniejszy weekend w historii Formuły 1.

Monza - piękny, ale niebezpieczny tor

Monza okazała się dla von Tripsa śmiertelnie niebezpiecznym torem. Los wysyłał mu jednak ostrzeżenia już wcześniej - Niemiec rozbijał tam swoje bolidy w latach 1956 i 1958. W obu przypadkach odnosił dość poważne kontuzje, ale wracał za kierownicę samochodu wyścigowego. Gdy mu nie szło, decydował się nawet na jazdę w Formule 2, bo ówczesne przepisy pozwalały na to, by rywalizacja F2 odbywała się równocześnie z F1.

O niebezpieczeństwie Monzy, która w kalendarzu F1 gości po dziś, choć została mocno zmodernizowana, wiedzieli też koledzy von Tripsa z toru. W roku 1960 brytyjskie zespoły oprotestowały GP Włoch. Uznały obiekt pod Mediolanem za zbyt niebezpieczny i nie chciały w nim wziąć udziału. Wyścig się odbył, ale bez ekip z Wysp na polach startowych.

Protest wpłynął jednak na zmiany - przed sezonem 1961 nieco zmniejszono moc bolidów, przez co miało być bezpieczniej. Dlatego zespoły z Wysp wróciły na Monzę. Jak się okazało, z tragicznym skutkiem. - Nie sądzę, aby Wolfgang zdawał sobie sprawę, że tam jestem. Pewnie myślał, że wyprzedził mnie już o długość całego bolidu. Ferrari miało szybszy bolid, więc pewnie zakładał, że zostałem w tyle - analizował później Clark.

Mimo ogromnej tragedii, wyścig o GP Włoch nie został przerwany. Wygrał go Hill, który tym samym sięgnął po tytuł mistrzowski. Amerykanin, który został pierwszym czempionem F1 wywodzącym się z tego kraju, początkowo nie wiedział o śmierci von Tripsa. Gdy jednak zobaczył smutek ludzi na podium, połączył fakty. W następstwie wydarzeń z Monzy ekipa Ferrari wycofała się z kończącego sezon GP USA.

- To Wolfgang zasłużył na ten tytuł. On jest moralnym zwycięzcą sezonu - cytował później Hilla "New York Herald Tribune".

Po latach, będąc gościem na Monzy w roku 2002, Hill stwierdził, że takie słowa nigdy nie padły. - Dziennikarz wymyślił sobie wtedy ten cytat. Nigdy bym nie powiedział czegoś takiego. Byłem bardzo zły i smutny z powodu tego, co się stało. Jednak wywalczyłem tytuł. Chciałem go i zasłużyłem na niego. To są wyścigi samochodowe, więc co to za bzdury! Nigdy bym nie powiedział, że to on jest moralnym zwycięzcą - stwierdził Amerykanin.

Czytaj także:
Kevin Magnussen nie rozmawia z Haasem
Robert Kubica nie żałuje wyboru BMW

Komentarze (0)