Sezon 2020 miał rozpocząć się w połowie marca w Australii, ale impreza została odwołana, po tym jak u jednego z mechaników McLarena potwierdzono obecność koronawirusa. Następnie COVID-19 rozprzestrzenił się po całym świecie, a Formuła 1 wróciła do rywalizacji dopiero na początku lipca.
Kilka miesięcy przerwy wykorzystano na to, by opracować specjalne protokoły sanitarne, które miały zminimalizować ryzyko związane z koronawirusem. Kierowcy i ekipy F1 zostały zobowiązane do życia w "bańkach" - z dala od świata zewnętrznego, mocno ograniczono też dostęp do padoku F1 osób postronnych.
Formuła 1 w dobie COVID-19
Od lipca dostęp do padoku F1 mają tylko te osoby, które otrzymały negatywny wynik badania na obecność koronawirusa, przy czym nie może ono być starsze niż cztery dni.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Nie naśladujcie ich! Jeden błąd i tragedia gotowa
Do tego mocno ograniczona została liczba dziennikarzy na torze - do tego muszą oni pozostać w wyznaczonej strefie. W biurach prasowych zlokalizowanych na torach biurka zostały porozdzielane, aby dbać o zachowanie dystansu społecznego.
Po dziewięciu Grand Prix w królowej motorsportu przeprowadzono 44 101 testów na obecność koronawirusa. Dały one ledwie 9 pozytywnych wyników - w tym tylko u jednego kierowcy. Zakażenie potwierdzono u Sergio Pereza z Racing Point.
Z powodu koronawirusa Perez opuścił dwa wyścigi F1. Ekipa w tym okresie wystawiła do rywalizacji oba bolidy - miejsce Pereza zajął Nico Hulkenberg. Meksykanin, po otrzymaniu pozytywnego wyniku, poddał się izolacji. Podobnie postąpili jego menedżer i fizjoterapeuta. Dzięki temu nie doszło do rozpowszechnienia COVID-19 w padoku.
Zdarzył się też przypadek otrzymania niejednoznacznego wyniku testu. Tak było u Dana Ticktuma z Formuły 2. Dlatego młody Brytyjczyk początkowo był odizolowany od reszty padoku F2. Gdy drugie badanie wykazało, że Ticktum jest zdrowy, mógł wrócić do rywalizacji.
Kibice powoli wracają na trybuny
Koronawirus sprawił, że od początku roku wyścigi F1 odbywały się bez udziału publiczności. To się zmieniło wraz z ostatnim GP Toskanii. Na torze Mugello pojawiło się niespełna 3 tys. fanów. We wrześniu i październiku czekają nas kolejne imprezy z kibicami na trybunach.
Na GP Rosji (27 września) ma się pojawić ok. 30 tys. kibiców. Fani oczekiwani są też na Nurburgringu przy okazji GP Niemiec (11 października), zwłaszcza że zgodę na organizację imprezy z kibicami na tym obiekcie dostała seria DTM. Na GP Portugalii (25 października) pojawić się ma nawet 50 tys. sympatyków F1.
Po rekord idą Turcy, którzy w kilka godzin sprzedali 40 tys. biletów, a łącznie chcą wpuścić na trybuny 100 tys. osób. Wszystko dzięki niezwykle tanim biletom - kosztują one ledwie 3 funty za dzień. Co ciekawe, bez fanów odbędzie się ostatnie w tym roku GP Abu Zabi (13 grudnia). Jednak szejków z Bliskiego Wschodu stać na to, by rozgrywać imprezy za zamkniętymi drzwiami.
Doświadczenia z innych dyscyplin, chociażby piłki nożnej, pokazują że można w sposób bezpieczny wpuścić nawet 50 proc. kibiców na trybuny i nie dojdzie do rozpowszechnienia koronawirusa. Dlatego też Formuła 1 idzie tym śladem. Tym bardziej że fani nie będą mieć wstępu do padoku, więc rozprzestrzenienie koronawirusa wśród kierowców jest wręcz zerowe.
Czytaj także:
Miliarder chce kupić Mercedesa. Ma 21 mld funtów majątku
Sergio Perez - sam sprowadził do ekipy miliardera, który go zwolnił